czwartek, 17 listopada 2016



OBRAZ


- Hmm- mruknął, a grymas dezaprobaty wykrzywił jego usta.

Stał przed ogromnej wielkości ryciną, u stóp schodów drewnianego domu. Pił wino, drugą rękę trzymając w kieszeni spodni.

- Ikuko!- zawołał, nie spuszczając wzroku- Czy zawsze to tak  wisiało? Odwiedzałem ciotkę z podziwu godną regularnością i nie przypominam sobie tej hebanowej ramy. Poza tym… - urwał, już się odwracając- To jest rama pod obraz olejny, nie ilustrację.

- Pani kupiła tę rycinę tuż przed swoją chorobą, Sir- odparła wyrosła tuż obok niego gosposia- Ale ramę to ona przyniosła ze strychu.

Diamond zmarszczył brwi, próbując sobie wyobrazić ciotkę z antycznym bydlęciem w objęciach.

- Czy Pani miała tę ramę od dawna?- drążył wyraźnie zaciekawiony.

-  O, tak, Sir- przytaknęła gosposia-  W święta minie pięć lat odkąd pracuję tutaj, a wtedy już ten obraz widziałam.

- Obraz?- pytał białowłosy z rosnącym zaciekawieniem.

- Tak, obraz. W ramie był obraz. Wciąż jest na górze, ale cały pociemniały, brudy. Pani się chyba nie podobał, więc zabrała ramę. I dobrze, bo rama piękna. Pan mówi, że nie pasuje, ale…

Diamond poczuł nagle ogromną chęć zobaczenia obrazu- a nóż to jakieś bezcenne dzieło, w którym oczy ciotki widziały wyłącznie śmieci.

Odłożył więc szklaneczkę z winem, szkło głośno stuknęło o ławę. Obrócił się tyłem do Ikuko i ruszył po schodach, za siebie wołając:

- Musisz mi pokazać gdzie leży ten obraz, Ikuko!

- Tak, Sir- odparła i, chwytając spódnicę rękoma, poszła za białowłosym.

Strych był przepełniony meblami w ilości wystarczającej na otwarcie antykwariatu. Barokowa witryna, sekretarzy a’la Ludwik XV, niewielka, flamandzka komoda, szafa typu kaidan- tansu, płaskie kufry i niskie stoliki: fuzukue, zataku, kotasu. Diamond obiecał sobie zająć się tymi skarbami później, bo  teraz to on chciał odszukać budzący rosnące zainteresowanie obraz. Kierowała nim ciekawość i… właśnie, i co? Sam nie wiedział, jakby potrzeba. Szczęśliwie, nie przyszło mu długo czekać. Ikuko znalazła obraz natychmiast, i rzeczywiście- był ciemny jak tabaka w rogu. Nie dało nawet powiedzieć się co tam namalowano- czy to człowiek, czy drzewo, a może dom. Była jakaś wyraźniejsza plama po środku, ale najsprawniejsze oko by jej charakteru, ani pierwotnego koloru nie zgadło. Obraz wykonano na grubej płycie i obtoczono skórą.

- Skóra?- zastanawiał się Diamond, przy malowidle kucając- Po co skóra do jednopłytowego obrazu?

- Będę jeszcze potrzebna, Sir?- przerwała jego dywagacje gosposia.

- Nie, Ikuko, dziękuję- odparł, a kobieta skinęła głową i wyszła.

Kucał dalej, przejeżdżał dłonią wzdłuż krawędzi obrazu i myślał.

- Dlaczego ten panel jest aż tak gruby?

Nagle, jakby olśniony, zatrzymał rękę i szarpnął skórzane obicie. Było stare, więc przerwało się bez problemu. Szarpał dalej, aż rozdarł całość. Wtedy jedna płyta okazała się być dwiema, złączonymi ze sobą do środka. Rozdzielone teraz panele padły na ziemię, wzniecając kurz. Diamond zakaszlał, podniósł siebie, jeden z obrazów i przeniósł go bliżej okna.  Tam zamarł, wpatrzony. Namalowany był bowiem nikt inny, jak on sam, i jakoś dziwnie- po królewsku, w Książęcych szatach czy coś.

- Co do… !?- zaczął, ale urwał, bo jego wzrok padł na drugi z obrazów.

Drugi z obrazów przedstawiał kobietę, piękną kobietę, blondynkę w białej sukni. Serce zaczęło mu bić szybciej, jak oszalałe, nie mógł odwrócić swoich oczu od jej. Stał tak minutami nieruchomo, w końcu się ocknął, chwycił obraz i wziął do swojego pokoju. Ustawił go pod ścianą, siadł w fotelu naprzeciw, podparł ręką podbródek i patrzył.

- Czy podać Panu kolację tutaj, Sir?- zapytała pod wieczór Ikuko.

Nie słyszał nawet jej pukania, ani kroków gdy weszła do sypialni.

- Dziękuję, nie będę jadł. Masz wolne- powiedział.

I patrzył, dalej.

‘’Kim jesteś?’’- dumał.

Raptem  wstał, podszedł do obrazu i palcem zaczął przeciągać wzdłuż namalowanych jasną farbą loków. W połowie zastygł, bo jakby poczuł autentyczną miękkość kobiecych włosów. Uśmiechnął się jednak na to cynicznie i z powrotem usiadł.

‘’Kim jesteś?’’- myślał, aż w końcu zasnął.

Kiedy tak spał poczuł obejmujące jego tors zza pleców ramiono, i zaraz usłyszał szeptane mu jakby do ucha słowa:

- Ile to czasu minęło odkąd Ciebie straciłam?


Skamieniały, otworzył oczy. Ogień palił się słabo w kominku, nocny mrok ogarniał pokój. Patrzył przed siebie, niby w ciemność, ale na obraz. Obraz był… pusty?  Diamond, przekonany wcześniej, że w pełni zmysłów i trzeźwy jak świnia, nie ruszył się ani o centymetr. Coś spod szyi, ta ręka jak mniemał, przejeżdżała teraz delikatnie wzdłuż jego piersi. Dotyk się urwał, jakby zaszeleściło. Zza pleców mężczyzny, fotela, na którym siedział wyszła kobieta i stanęła przed nim, tyłem do obrazu, wtapiając się w jego tło. Białowłosy nie mógł nic powiedzieć, zszokowany. Wszystkie znane mu prawa natury były niczym, albo on był szalony. Pozostał tak nieruchomo, kiedy biała, aksamitna suknia zamiotła podłogę przed nim. Dziewczyna z obrazu zbliżała się do niego, oddalała od ramy, pokazując, ze jest poza nią. Stanęła, na jej twarzy mignął uśmiecH, swoją ręką jego chwyciła. Ręka była miękka, ciepła… ludzka. A dziewczyna pachniała…

- Di- powiedziała.

Na ten głos i dotyk, zapach, spojrzenie i uśmiech, świat wziął głęboki półobrót. Raptem wydało się, jakby to nie było nic przerażającego, ba, nawet niezwykłego dla portretów, żeby ożywać, tylko najbardziej naturalnego pod słońcem. Przyciągnął ją do siebie, popatrzył w oczy. Dałby sobie głowę uciąć, że była prawdziwa.

- Nie jesteśmy sobie obcy…- szepnął.

Dziewczyna spuściła wzrok, uśmiechnęła się lekko i znowu oczy na Diamonda podniosła.

- Nie jesteśmy.

To spojrzenie przenikało mu do duszy, czerwone usta, tak blisko jego, drżały. Poczucie odzyskania największego życiowego skarbu, który wydawał się całkowicie stracony, wypełniło go. Zamknął ją w swoich objęciach. Nie była duchem, była kobietą, jedyną taką na świecie.

-- Diamondzie, Diaaaaaaaamondzie!- dało się nagle słyszeć z podwórka.

Ktoś krzyczał i walił na drzwi, jak oszalały. Diamond mimowolnie poluźnił uścisk. Wtedy blondynka zrobiła krok w tył. Na jej twarzy malowało się zdezorientowanie i paniczny strach przed dekonspiracją.

- Diamondzie, do licha, wiem, że tam jesteś!- tym razem do głosu doszło jeszcze walenie na drzwi .

I jakiś ruch w hallu. Ikuko chyba zbiegała po schodach. Diamond odruchowo spojrzał w stronę drzwi, a dziewczyna wycofała się o kolejny krok. I jeszcze jeden. Mężczyzna popatrzył na nią, zerwał się, aby ją chwycić, lecz ona wsiąkła już do obrazu.

- Diamondzie, wywarze drzwi! Myślisz, że przede mną uciekniesz?! Zapomnij!

Mężczyzna obrócił się ku wyjściu, potem z powrotem do obrazu- nie wiedział co robić, gdy usłyszał dźwięk dwóch par wbiegających po schodach butów: ciężkich obcasów i papci.

- Sir!- zaczęła krzyczeć Ikuko.

Diamond ruszył więc, spoglądając jeszcze na odchodnym w obraz. Esmeralda gnała korytarzem. Kiedy go zobaczyła, rzuciła mu się na szyję.

- Porozmawiaj ze mną- prosiła, ale on ją odepchnął.

- Nie mamy o czym, wyjdź proszę- mówił.

- Ale ja Cię kocham!- krzyknęła, znnowu próbując go objąć.

Ten jednak zawczasu ujął jej ręce i spróbował skierować po schodach na dół ku wyjściu.

- Nie rozśmieszaj mnie, moja droga. Wracaj lepiej do mojego brata.

Na to Esmeralda zaczęła się wyrywać, szarpać, rzucać. W amoku zwaliła coś z szafeczki przy schodach, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, bo szaleńczy harmider pochłonął ich całkowicie.

-  Sir!- krzyknęła nagle Ikuko, wskazując miejsce przy górze schodów, gdzie jeszcze niedawno stali.

Dostrzegalna  w głosie kobiety panika zwróciła uwagę pozostałej dwójki, wprawiając ich w osłupienie. Paliło się, a Diamond stał u stóp schodów i patrzył skamieniały. Widział to jak we śnie- tak, to było naprawdę sno-podobne.

- Na zewnątrz, obie, szybko!- krzyknął w końcu, odgradzając kobiety od płonącej części domu ramieniem i robiąc kroki do tyłu.

Tym razem Esmeraldy nie trzeba było prosić. Kobiety wycofywały się, a Diamond… Diamond tchniony nagłym olśnieniem, ruszył do przodu.

- Sir!- krzyknęła obracająca się za nim Ikuko.

,,Ocal mnie”- szeptał głos w jego głowie- ,,Ocal…”

- Diamond, do cholery!- wrzasnęła Esmeralda.

Chciała biec po niego, lecz w tym momencie drogę zagrodziła jej płonąca belka.

- Diamond!- pisnęła jeszcze, tak głośno, że aż ścisnęła pięści i zmrużyła oczy.

Schody zapadały się, paliły, były gorące jak piekło. Kiedy dotarł na piętro dym już tak zgęstniał, że ciężko było odróżnić kształty. Coraz ciężej się oddychało. Diamond zaczął kaszleć, tracić oddech. Musiał się czołgać, walczyć z ogniem, który zaczynał już skakać z okien. Ostatecznie, resztą sił dotarł do  swojej sypialni i spod otwartych drzwi, przez dym i płomienie zobaczył obraz. Chociaż słabnął to mógł przysiąc, że ona, z tego obrazu wyciąga ku niemu ręce. Zanim sam wyciągnął swoją, żeby jej sięgnąć i wykrzyczeć imię, upadł. Stracił przytomność, czuł jednak oplatające go ręce. Czyżby go uratowali? Ale te ręce, takie ciepłe i miękkie..

- Diiiiii!- otworzył oczy- Co Ci się śniło? Jesteś cały mokry.

Osłupiała patrzyła, jak on osłupiały patrzył teraz na nią.

- Jesteś prawdziwa?- zapytał, delikatnie chwytając jej policzek.

- Ależ oczywiście, głuptasie.  Wstawaj- powiedziała zamaszystym ruchem odgarniając kołdrę- Bo Cię wizytacja królewska z Ziemi w łóżku zastanie.

Diamond spojrzał na ścianę przed nim. Wisiały tam dwa obrazy, jego i jej w hebanowej ramie.



''It’s hard to tell that the world we live in is either a reality or a dream.''




THE END



środa, 2 września 2015


DAWNO TEMU NA KSIĘŻYCU


Rozdział VI


Było ich przy stole siedmioro- Serenity z mężem i matką  po jednej stronie, a cztery czarodziejki naprzeciw. Selene nie siedziała już obok Króla. Jakiś czas temu wstała, przeszła parę kroków i w pewnym oddaleniu stanęła. Odchrząknęła, złożyła ręce na piersi i mówić zaczęła. Mówiła, dziewczęta słuchały, a z każdym słowem ich oczy rosły. To było coś, czego się nie spodziewały.

- Ale Wasza Wysokość…!- podniosła nagle głos Mars, wstając.

Protest ogarnął ją jak pożar lasu. Zdenerwowała się, przejęła, dlatego uniosła, próbując teraz okiełznać złość, która mąciła jej w głowie. Pełna furii, ściskała wsparte o blat stołu dłonie, tak mocno, że aż knykcie zbielały.

- Mars!- krzyknęła w odpowiedzi, wyraźnie oburzona Selene- To rozkaz!

Rozkaz, a brzmiał jak groźba karalna.

- Czy to rozkaz Króla? – spytała odważnie, bez pokory, patrząc Selene w oczy.

Król siedział zamyślony, jedną ręką  brodę wspierając. Drugą trzymał luzem na fotelu.

- Endymionie…- powiedziała Serenity, pełnym niepokoju głosem.

Odwróciła twarz ku niemu, patrząc wyczekująco. Miała nadzieje, że coś zrobi, wiedziała jakim jest dobrym, sprawiedliwym władcą, no ale- właśnie, ale- ideę małżeństw politycznych znała. Nie zawierało się ich od tak, bez powodu. A te? Ni z gruszki ni z pietruszki, jakby wojna na włosku wisiała. A może wisiała? Skąd niby ma wiedzieć, przecież jej się nic, nigdy, absolutnie nie mówi. Nie lubiła tego, czuła żal, złość, z czasem coraz większą, ale poczucie winy jej buntowniczą reakcję ukracało.  Zdradzała męża,  Królestwo, więc, jak mogła mieć w takiej sytuacji pretensje. Dlatego też fakt, iż jej o kolejnych planach wcześniej nie powiedzieli, zwyczajnie przełknęła. Liczyła jednak, przez te parę sekund, w swojej szczątkowej już naiwności, że da się coś zrobić. Chwyciwszy rękę Endymiona, zerknęła błagalnie.

Endymion uniósł głowę, wyprostował ciało, popatrzył na Serenity i głębiej odetchnął. Zacisnął palce wokół dłoni żony i się do Rei zwrócił.

- Tak Mars, to rozkaz Króla…

Rei poczuła, jakby ją coś za gardło złapało. Przeniosła spojrzenie z Selene na Endymiona. Przyglądała się Królowi uważnie, bez słowa, a on kiwnął jeszcze dla potwierdzenia głową.

- Tak jest- odparła niebawem, przywykła spełniać polecenia Króla bez szemrania.

Usiadła sztywno i uroczyście, a Serenity w tym czasie, zła, nie myśląc wiele, rękę Endymionowi wyrwała. Zobaczyła to kątem oka Selene. Królowa głowę tylko gdzie indziej zwróciła. Nie patrząc na córkę, zięcia czy wojowniczki, chwyciła boki sukni i suchym, drewnianym tonem komunikowała:

- Wracajcie do siebie. Venus na wartę, przygotowania zaczniemy jutro.

I wyszła. Za nią powoli, ciągle zszokowane, jakby niepewne tego czy aby na pewno dobrze usłyszały, zaczęły opuszczać salę wojowniczki.

Rei z kolei ciągle zdenerwowanie otumaniało. Szła długim korytarzem, w prawo, lewo i górę, coraz szybciej, po schodach, a za rogiem, przy swojej komnacie zatrzymała się ostro. Tam, wsparty o mur stał Jadeite- jej Jadeite, a generał wojsk Endymiona. Świdrował ścianę naprzeciw, ewidentnie sfrustrowany- wiedział. Słysząc kroki obrócił głowę i tak na Rei spojrzał, że wściekłość  kobiety w znajome pragnienie i tęsknotę zamienił. Równowagi póki co dziewczyna jeszcze nie odzyskała. Przełknąwszy ślinę, głowy nie zniżając, bez słowa mężczyznę minęła i do komnaty weszła. Jadeite odczekał chwilę, rozejrzał się na boki i za Mars ruszył. Rei póki co tkwiła plecami do niego, przy oknie. Jadeite szybko jednak pomieszczenie przeszedł, złapał Mars za ramię i ku sobie obrócił. Dziewczyna próbowała się wyrwać, nie wiedzieć czemu. Jakaś irracjonalna histeria ją chyba dopadła. Unikała jego spojrzenia, szarpiąc ciałem na boki, okropnie blada, ale teraz, tak jej podbródek chwycił, że musiała w te oczy patrzyć. I jak ręką odjął, uspokoiła się zaraz, poczuła komfortowo pod tym silnym ramieniem.

- Nikt Cię nie widział?- spytała nagle, tuląc głowę do jego piersi.

Jadeite zamiast odpowiedzieć, przeczesał delikatnie palcami jej włosy. Ona się wtedy do tyłu odchyliła i wyczekująco spojrzała. Mężczyzna pokręcił głową, patrząc na nią tak, jakby już nigdy miał nie móc.

- Nie potrafię znieść myśli, że masz zostać czyjąś, nie moją, a zwłaszcza jego żoną…

Czekał chwilę, ale Rei nic nie powiedziała. Obrócił się więc, podszedł do łóżka i na nim usiadł, zrezygnowany, ze wspartymi na kolanach łokćmi.

- Jed, nie pozwolę mu…- zaczęła nagle, ale jej przerwał, unosząc głowę.

- Seiya Kō jest księciem potężnego królestwa Kinmoku. Wie o tym, chełpi się tym. Arogancki, egoistyczny, porywczy. Uzdolniony bitewnie, wojownik z kilku mu równych w tym systemie słonecznym. Stawiał czoła niezliczonym niebezpieczeństwom, rzucając się w wir walk, urodzony samobójca. I teraz, czy myślisz, że jeśli Ty staniesz przeciwko niemu to on machnie ręką, odwróci się, wyjdzie?

Pewna siebie Mars poczuła raptem przypływ niepokoju. Szybko jednak to uczucie odrzuciła, postanawiając nie dać się już więcej sytuacji zwariować. Na pewno musiała pozbierać myśl. Dlatego chwilę jeszcze pod tym oknem sterczała. Wtem, chyba coś postanawiając, ruszyła żwawym krokiem w stronę łóżka, wspięła się Jadeite na kolana i rękoma mu szyję oplotła.

- Niezależnie od wszystkiego, co będzie dziś, jutro, za miesiąc, rok, dziesięć lat, tysiąc, moje serce, ciało- mówiła, zacieśniając uścisk- cała ja, jestem Twoja. 


niedziela, 5 lipca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LX


Rozmowa Diamonda z Geraldem nie dotyczyła tego, o czym myślała Ann, ale Ann…- Ann była tak sfiksowana, że inna ewentualność jej do głowy nie przyszła. Pędziła więc samochodem Fiore, klnąc w dwóch językach, jadąc na złamanie karku, zawrotnie szybko. A wszystko niepotrzebnie, bo Geralda już u Diamonda nie było. Diamond się cieszył, no, umiarkowanie- hak na Ignacio znaleziony, ale inna kwestia sen z powiek spędzała. Mianowicie, detektyw szukający Usagi działał, jakby nie działał. Boże, co za czasy, że nawet detektywi są już do dupy. Gdyby Sherlock Holmes istniał naprawdę to by go przecież ozłocił! W każdym razie coś jest- postęp z Ignaciem, należy się cieszyć i się cieszył, chociaż telefon, który niebawem dostał, w perzynę dotychczasowy sukces obrócił. Zbladł po nim śmiertelnie i twarz w dłoniach ukrył.

- Muszę się przejść…- oznajmił, chwytając marynarkę i bez słowa wyjaśnień, wbrew nawoływaniom Rubeusa, poszedł.

Podobny telefon, ale jakiś czas później dostał też Tora.

- … Taka prędkość, jeszcze w deszczu. Nic dziwnego, że ją wyrzuciło na zakręcie…- słyszał.

Po odłożeniu słuchawki milczał, milczał ogłuszony komunikatem i wpatrywał się w Kanade niemal ze zgrozą. Straszliwa informacja rzuciła nowe światło na sytuację. Torze zrobiło się najpierw zimno, potem odwrotnie- gorąco i szast-prast- trzasnęła go wielka cholera. Był  w kropce, już mógł mieć Usagi dla siebie, a tu dupa. Gdyby ta idiotka zabiła się później, ale nie- teraz. Teraz jest zbyt wcześnie, Usagi ciągle kocha swojego męża… Niech to! Mógł ją wywieść do tej Brazylii i byłby spokój.

,,Co robić…”- myślał, a pozłacany zegar na ścianie tykał, odmierzając godzinę za godziną.

Tymczasem Usagi szła do firmy. Nie wspominała Torze, że dzisiaj wstąpi, planowała go zaskoczyć. Po drodze chciała tylko kupić dwa czasopisma: ekonomiczne i modowe. Zatrzymała się przy małym stosiku, z wyłożonymi do wglądu gazetami. Gdyby nie duży stosik świeżej porcji afternoon daily newspaper to by pewnie nie zauważyła tytułowej strony: ,,Ignacio Weiss bez spadkobierczyni? W wypadku samochodowym ginie Ann Reiter”. Ale zauważyła i po tym stała chwilę nieruchomo, przyglądając się artykułowi z tępym oszołomieniem. Wstrząśnięta wydarzeniem- tym nierealnym ,,niewiadomo co”, o którym myślała, wkroczyła do biura. Rzuciła gazetę na biurko i takim wzrokiem popatrzyła, że obecny w gabinecie Maki ugiął się pod presją wyrzutu i ewakuował.

- Wiedziałeś?- spytała wyraźnie blondynka.

Tora skinął głową w milczeniu.

Usagi na to, ignorując fotel, zaczęła krążyć, tam i z powrotem, po gabinecie, mętnawym krokiem.

- Najchętniej bym zastrzeliła pewną osobę- mówiła, przeczesując nerwowo włosy- Czemu mi nie powiedziałeś?

Tora odetchnął głęboko i wstał, był również wściekły, bardziej nawet o reakcję Usagi niż wydarzenie, bo niestety- zareagowała tak, jak sobie wyobrażał, że zareaguje. Podszedł do niej, stała akurat przy ścianie, więc przygwoździł ją ciałem, opierając swoje ręce na murze, po bokach.

- Bo Cię lubię, jako kobietę- zaczął jej szeptać do ucha- I chcę Cię mieć tylko dla siebie. A jeżeli mi nie wierzysz to mogę Ci to tu i teraz pokazać.

Nagle zaczął przejeżdżać rękę, wzdłuż ciała Usagi w sposób, który nic wspólnego z oficjalnością nie miał. Usagi wtedy go odepchnęła, a on uniósł dłonie do góry, jak piłkarze przy ,,nie faulowałem!’ i pozwolił Usagi wybiec. Wybiegła na zewnątrz biura, budynku, złapała taksówkę. Kazała wysadzić się gdzieś przy Tamizie.

Na Westminster Bridge otuliło ją rześkie powietrze. Pogoda poprawiła się, w dodatku wychodziło słońce, ale wiał wiatr, więc mijając schodki, za mostem poprawiła chustkę, chłonąc niesiony podmuchem zapach, zapach jesieni, suchych, szeleszczących przy stąpnięciu liści. Ten zapach kojarzył się Usagi z dniem, w którym poznała Diamonda. Kupił jej wtedy różę- zwykłą, białą, od tej pory ulubioną  różę, ulubiony kwiat w ogóle, a sam Diamond pachnął jaśminem- konkretniej perfumami, których już wtedy używał i których używał Tora. Ten aromatyczny, zmysłowy mix woni jaśminu, róży i liści zapadł jej w pamięć na zawsze i przypominał…

- Di…- szepnęła blondynka.

Taki zbieg okoliczności wydał się wręcz  niemożliwy. Diamond siedział na murku, przy Tamizie i palił papierosa, pogrążony w jakichś, wiadomo jakich, rozważaniach. Widząc go Usagi poczuła, że kolana się jej uginają. Potok chaotycznych myśli zaczął biec dziewczynie przez głowę, aż z tego, w końcu sama zapomniała co tutaj robi. Nagle, jasnowłosy zobaczył ją. A patrzył  tak intensywnie, że prawie zemdlała. Jego przygnębienie zmieniło się w zdumienie i coś, jakby niedowierzanie, a temu zachowawczy blask szczęścia zaczął towarzyszyć. Usagi szczęśliwie oprzytomniała i ku niemu, powoli ruszyła.

- Usagi!- usłyszała raptem, za plecami głos Tory dziewczyna.

Odwróciła się gwałtownie, a Diamond równie gwałtownie spojrzał w stronę, z której wołanie dobiegło. Tam, wysoki, atrakcyjny blondyn stał obok limuzyny i bez uśmiechu, z ukosa, nie na Usagi, lecz Diamonda patrzył. W reakcji Diamond wstał, papierosa zgasił, spojrzenie wyostrzył. Zaczęła trwać jakby mimiczna wojna tych dwojga. W końcu Tora cofnął się trochę do tyłu, drzwi limuzyny otwarł i wzrok na Usagi przeniósł. Patrzył śmiertelnie poważnie, wyczekująco, a Usagi… Usagi ani drgnęła, potem się do Di odwróciła, znowu do Tory i znieruchomiała. Miała ochotę paść na ziemię i krzyczeć w niebogłosy. Nie padła, nie krzyczała, zamiast tego krok ku Torze zrobiła, ale po sekundzie-  cofnęła go. Tora się na to charakterystycznie uśmiechnął, szelmowsko, jak zwykle w ten sposób maskując swoje prawdziwe uczucia.

- Chciałbym tylko zasugerować, że może, należałoby o niej zapomnieć- powiedział ze środka Kanade, kiedy Tora, sam wsiadał- Chiyo przepadła, ale inne panny… Chociaż  może da się coś zrobić…

- Jedziemy- krzyknął kierowcy Tora, a do Makiego oczyma przewrócił- Nie ma mowy...

Tymczasem Usagi się czuła, jakby przeżyła właśnie zderzenie pociągów. Zwróciła ciało od ruszającej limuzyny do Di, który miał być gdzieś dalej, ale niespodziewanie dla Usagi podszedł i był tuż koło niej. Tak więc wprost na niego przy tym obrocie wpadła. Diamond chwycił ją, odgarnął włosy z jej twarzy i delikatnie pocałował w usta. Kiedy rozdzielili wargi, zaczęli patrzeć jak zahipnotyzowani, najwyraźniej w świecie niezdolni spojrzeć na nic innego.

- Usa, Kochanie- mówił, drugą rękę do blond- głowy przykładając.

Usagi nic nie powiedziała. Diamond za to schylił podbródek, oczy przymknął i swoje czoło na jej czole oparł.

- Nigdy, już nigdy... – zaklinał, a Usagi czuła, że spiął się na całym ciele, kiedy oddech mu w gardle uwiązł - Ale to nigdy nie pozwolę Ci zniknąć.

Słysząc to, czując znajome ciepło Usagi zapragnęła go przytulić. Chciała tego, do tak dawna, by wziął ja w ramiona, bez żali, pretensji, problemów, a te- mnożyły się, jak grzyby po deszczu psując, bruzdząc, komplikując. I już nawet wierzyła, ze takie jest fatum, gdy przed chwilą Di tu spostrzegła. Tyle czasu, nie mogła dłużej, tamy pękły, rzuciła się mu w ramiona. Oczy przymknęła, a spod nich zaczęły płynąć łzy w ilościach nie do opanowania.

- Tęskniłam, myślałam o Tobie. I tak mi przykro, że straciłeś dziecko- szlochała blondynka-  Naprawdę…

Diamond rozluźnił się pod jej dotykiem i jakby odetchnął z ulgą.

- Ciiiii Usagi, ciiii…- mówił, tuląc ją do piersi mężczyzna.

Stali tak chwilę, a kiedy Usagi się uspokoiła Diamond ją z objęć wypuścił.

- Chodźmy do domu - niespodziewanie zaproponowała.

Uśmiechnęła się lekko, on, najpierw nieco zaskoczony, również. Podał jej chusteczkę i objął ramieniem. Szli wolno, brzegiem Tamizy, zapatrzeni gdzieś w dal, milcząco.

- Usa…- zaczął Di poważnie, głowę wyraźnie schylając- Ten facet… Czy Ty…

I zerknął na nią. Ona na niego, oczy się jej zaszkliły, poszerzone, a twarz pełna skruchy zrobiła.

- Tak- szepnęła zakłopotana- Przepraszam…

Diamond wtedy podbródek uniósł, twarz napiął, dolną wargę ust przygryzł.

- W porządku Kochanie- powiedział, całując czoło Usagi mężczyzna- To moja wina…

Szli dalej. Słońce na horyzoncie biło jasnym blaskiem, obiecując długo bezchmurne niebo. Rzeką płynął statek rejsowy, turyści robili zdjęcia pod London Eye, przystawali, patrząc, jak się Tower Bridge zamyka.

- Di…- powiedziała ni z gruszki ni z pietruszki blondynka- Mi po prostu…

Tutaj głębszą partie powietrza wzięła.

-  Zaczęło na nim zależeć i myślałam, że mogłabym…

Diamond wolna rękę, tak, że mu aż knykcie zbielały ścisnął.

- Nie kończ…- przerwał z błyskiem wściekłej zazdrości w oczach- Jesteś moja, tylko…

Obrócił się, przylgnął wargami do jej i zaczął ją intensywnie całować, a ona przez to nie mogła już o niczym myśleć.


THE END


piątek, 3 lipca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LIX


Torę praktycznie sparaliżowało. Odsunął się, popatrzył na Usagi spojrzeniem długim, wyrażającym wszystko. Wstał, Usagi zaś wrośnięta w łóżko klęczała,  nieruchoma, jakby trafiła na ścianę. Zapadła się chyba w jakieś grzęzawisko umysłowe. Z grzęzawiska wyrwało ją szczęśliwie olśnienie. Olśniona, równocześnie:  plecy wyprostowała, oczy poszerzyła, ślinę głośno przełknęła. Rumieniec wstydu  na jej policzki wstąpił, a kropelki potu  zaczęły czołem,  ku dołowi spływać.

- Tora, ja…- mówiła, unosząc rękę.

Tora zatrzymał się, bo już miał wychodzić. Delikatnie ciało przekręcając, głowę obrócił i z nieodgadnionym wyrazem twarzy na Usagi spojrzał.

- Dlaczego do tej pory ukrywałaś, że masz męża?

Kobieta usta rozchyliła, zszokowana. Mimo wcześniejszej defensywności, ostre piknięcie buntu  na dnie żołądka poczuła. No bo jak mógł! Śledzić ją? Znaczy się badać jej osobę czy co tam… Orz ten, pomyśleć, że tak mu brak wtrącalstwa apologizowała.

- Skąd Ty…- zaczęła żarliwie, ale on, ignorując ją, pośpiesznie, z błyskiem  szaleństwa w oczach, zwyczajnie wyszedł.

Był wkurzony, kto by nie był, ona najpierw zakłopotana, potem wkurzona. Teraz, kiedy go nie było, wkurzenie zaczęło z niej schodzić, ustępując miejsca panice, absolutnie śmiertelnej i tak potężnej, że wręcz ją uderzyła. Otóż, paznokcie w materac wbijając, Usagi powieki ścisnęła i, krzycząc ,,nie!”, głową na boki kręciła. Niespodziewanie przestała, oczy otwarła, powietrze złapała i skoczyła z łóżka. Bluzkę w drodze ubierając, runęła ku windzie, potem hallem do wyjścia, omal drzwi nie wyrywając. Może i ją śledził, może i prowadził życie, które wymagało od niej ciągłych kompromisów, może i- ba, na pewno był dominujący, ale do licha- lubiła to. Mężczyzna powinien być stanowczy, zdecydowany, nie jakaś mamałyga, żeby w razie czego móc podać kobiecie ramię.

- Tora!- krzyknęła, ze zdyszanym pośpiechem dziewczyna.

Tora, który akurat do taksówki miał wsiadać, obrócił ciało. Ich spojrzenia spotkały się, patrzyli na siebie, trwało to może sekundy, ale było jak wieczność. Tym bardziej, że mokli- cholerna angielska pogoda. Podmuchy wiatru miotały zimne biczyki rzęsistego deszczu.

- Nie ukrywałam, po prostu o tym nie mówiłam!- odezwała się w końcu Usagi- Masz prawo być wkurzony, ale ja też. Sprawdzałeś mnie! Jesteśmy na równo…

- Jak na równo!? Zaczęłaś do mnie mówić jego imieniem, kiedy…

- Tora-sama, masz natychmiast wrócić ze mną do środka. Inaczej będę tutaj stać, o tak jak stoję, aż złapię zapalenie płuc i… umrę- oznajmiła blado, choć z rozpaczliwym cieniem stanowczości.

Na swoją groźbę dostrzegła w jego oczach ostrzeżenie, lecz ani drgnęła. Wygrała. Tora szepnął coś kierowcy, zamknął półotwarte drzwi, ruszył biegiem do Usagi i ją ku wnętrzu budynku pociągnął.

- Ty głuptasie!- skomentował surowo, kiedy byli już w jej pokoju.

Rzucił Usagi ręcznik, żeby głowę wytarła. Z łazienki wziął dwa, jeden dla siebie. Sam był nie mniej przemoczony, a koszula skutecznie lepiła się do jego ciała, podkreślając mięśnie. To wyeksponowane ciało, resztki wina, nawał kotłujących się we wnętrzu Usagi uczuć, ją do niekontrolowanych zachowań pchały. Rozszalały umysł nie ustawał w działaniach, podsuwając co raz to bardziej cenzuralne myśli. Cenzuralne myśli jej mózg posiadły i resztki zdrowego rozsądku zdusiły.

Rano, gdy wzeszło słońce, Usagi drgnęła, czując dotyk pierwszych promieni- po wczorajszym deszczu nie było śladu. Obudziła się, przeciągła i otwarła oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to twarz Tory, nie Di. A jednak się uśmiechnęła, zadowolona. W zadowoleniu mijały kolejne dni, które można porównać do tornada, wywracającego wszystko na drugą stronę. Usagi zaczęła sporadycznie odwiedzać gabinet Tory, wychodziła częściej, zaliczyła kolejne wyścigi konne, bez Orie, której więcej nie widziała, i partię pokera. Temu wszystkiemu towarzyszyła wyjątkowo piękna pogoda. Pogoda popsuła się w poniedziałek rano. Było chłodno, mokro i nieprzyjemnie. Usagi ledwo w takiej atmosferze wstała. Zmusiła się, teraz robiła kawę, spoglądając przez okno, za którym szumiały pożółkłe drzewa. Trzaśnięcie drzwi od łazienki ją z rozmyśleń wyrwał. Tora zapinał właśnie koszulę, zauważył, że się patrzy i uśmiechnął do niej po swojemu, łobuzersko, a ona, ona również się uśmiechnęła. Widocznie tak miało być, ona i nie Di- ktoś podobny, w dalszym ciągu nie Di, ale mimo wszystko. Już zdecydowała, no- chyba, że stałoby się ,,niewiadomo co”, ale to naprawdę musiałoby być ,,niewiadomo co”, takie nierealne raczej ,,niewiadomo co”. Nie, nie chciała nawet o tym myśleć, stawała na nogi. Trzeba było jeszcze zadzwonić do Tokio, powiedzieć: ,,To ja, żyje i mam się dobrze”  ale to może nie teraz, za parę dni. W Tokio się wszyscy martwili, tym bardziej, że Safir spotkał Esmeraldę. Esmeralda mówiła coś o jakimś atrakcyjnym blondynie, z którym chyba Usagi przed jej zniknięciem widziała. Safir bił się więc z myślami czy Diamondowi informację przekazać. Tymczasem Diamond i Rubeus nie próżnowali. Mianowicie, dowiedzieli się, mniej lub bardziej legalnie, iż wuj Ann miał lewe interesy z niejakim Geraldem Walkerem. Chodziło o przeforsowanie poprawek do projektu ustawy w Izbie Lordów. Niemniej, Gerald Walker- par  Izby Lordów zrobił swoje, a Ignacio Weis, zainteresowany ustawą jako biznesmen wystawił Geralda. Diamond zdecydował to wykorzystać i zaprosił do siebie pokrzywdzonego. Gerald przyszedł, wysłuchał, zrozumiał ukryty szantaż i zapytał: ,,czego Pan oczekuje?”. Diamond oczekiwał dowodów. Gerald postanowił mu takowych dostarczyć i wyszedł, kasłając. Diamond wtedy spojrzał na telefon- trzy nieodebrane połączenia od Ann. Dzwoniła w trakcie rozmowy z Geraldem, nie chciał przerywać, zignorował ją. No ale, już chwytał telefon, żeby oddzwonić, gdy do biura wparował Rubeus, szeroko się uśmiechając.

- Jak poszło?- pytał.

Zanim wszedł, nagabywał Yvonne czy Walker jest jeszcze. Yvonne akurat przez telefon rozmawiała. To była Ann, która Diamonda szukała, bo nie odbierał komórki, aparatu hotelowegoi blablabla. W każdym razie pytanie Rubeusa usłyszała, zbladła jak upiór, ścierpła doszczętnie, poczym na równe nogi skoczyła. Biegła po schodach, wołając: ,,Cedric, Cedric!”. Szofera nie było, zaczęła się więc nerwowo po hallu miotać i wtedy samochód Fiore przez okno spostrzegła.

piątek, 19 czerwca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LVIII


Usagi na wyścigach nie była. Mało tego, miała kiedyś trudne doświadczenie z końmi- no ale, popatrzeć przecież nikomu nie zaszkodziło . Wyścigi odbywały się w Sandown Park Esher, przy którym mieszkała. Lubiła zabawę, tłok od dawien dawna. Porzucenie życia towarzyskiego było więc trudne, i to nie ,,nawet”, tylko ,,szczególnie” w atmosferze quasi-rozwodowej, bo jakoś ją takie wychodzenie silnie ożywiało. Nadarzyła się teraz fajna okazja- coś innego, ciekawego, bezpiecznego- bezpiecznego w sensie, że Diamonda tam za Chiny Ludowe nie spotka. Obstawi sobie jakieś konie, a co. Kij, że nie umie. Tora jej wytłumaczy. Przecież mówił, że często tu grywał, grywa.  Na wyścigach, w pokera, ruletkę, kości, bingo, brydża…

- Jezus Maria, przecież Ty jesteś hazardzistą!- skwitowała, szeroko oczy otwierając blondynka.

Sama przy tym kurczowo program wyścigów i swoją kartę ściskała, a Tora- Tora się roześmiał głośno.

- Hazard to gra, ale nie tylko golf czy wyścigi. Hazard to interesy. Hazard wyzwala w jednostce siły nadnaturalne, kontrastowe emocje. Czujesz tą niepewność przesiąknięta nadzieją, piknięcie serca, dreszcz biegnący po kręgosłupie. Nigdy nie wiesz na pewno, bo hazard jest nieobliczalny i dzięki temu tak interesujący…

Usagi patrzyła na Torę cały czas, kiedy on mówił. Teraz dopiero wzrok zdjęła, figlarnie się uśmiechnęła i w program gonitw spojrzała.

- Czyli powiedz… Zagrałam triplę, tzn. trójkę koni w trzech kolejnych wyścigach. Najpierw jakiś Angel. Pisze: ,,3 lata klacz”… Moment, w adnotacjach jest, ze to rocznik derbowy…- Usagi na chwilę głos, zawiesiła, jakby myśli zbierając- To chyba dobrze, a przynajmniej brzmi dobrze. Ze stajni jakiejś… De Ad-cośtam, nieważne… Albo to DeAd-cośtam to hodowca? Nie, dżokej…

Luźno rzucane słowa Usagi brzmiały bardziej, jak gdyby się głośno zastanawiała, niż do Tory faktycznie mówiła. W każdym razie tak ją program gonitw pochłonął, że nie zwracała uwagi na samą gonitwę. Siedziała, Tora więc od tyłu siedzenia podszedł, ręce przy bocznych krawędziach fotela ułożył i się do wysokości szyi Usagi schylił.

- To Ad-coś tam właśnie wygrało…- szepnął mężczyzna.

Usagi jak rażona piorunem skoczyła.

- Poważnie? O Boże, który to? Ten biały? Jezu, pięknyyyy…

Jasnowłosy stał, uśmiechając się lekko, z pewnym wyrazem twarzy i skierowanym w Usagi wzrokiem.

,,Usagi…”- myślał jej osobą zaabsorbowany- ,,jest naprawdę interesująca”.

W tym czasie młode araby znowu wchodziły do boksów.

- Ruszyły!- krzyknął ktoś niżej, a głośnik zaraz potwierdził.

Usagi wychyliła się lekko, kiedy damski głos komunikował: ,, Prowadzi Kaylab, drugi Ralph, na trzecim Orion. Polem przechodzi Diva. Kaylab, Ralph, Diva…”

- Co przyszło w pierwszej?- spytała nagle, wyrosła niewiadomo skąd postać.

Opalona szatynka w żółtej sukience stanęła krok od barierki, z prosto, nieruchomo uniesioną głową i trzymaną blisko twarzy lornetką.

- Angel- odparł powściągliwie Tora.

Kobieta się odwróciła. Popatrzyła pierwsze na Torę, który wcześniej już na nią patrzył, potem na Usagi, która wcześniej już też na nią patrzyła, tyle, że Orie Usagi od góry do dołu i od dołu do góry przefaksowała. Sama Usagi patrzyła początkowo normalnie, bez uprzedzeń, ale teraz ją dziwna zbieżność pragnień trafiła i patrzyła już, właściwie patrzyły obie z takim natężeniem, że powietrze wokół zgęstniało.

- Usagi- Orie, moja świeża wspólniczka, Orie- Usagi- przedstawił je Tora, gdy głośnik akurat zagrzmiał: ,,Na prostą wyprowadza Diva!”

Kiwnęły sobie głowami i dalej milcząco patrzyły. A Kaylab wygrał.

- Więc…- przerwała ciszę, krok w przód robiąc, żeby wolny fotel zająć szatynka.

Siadając, kontakt wzrokowy ucięła, ale nie na długo, bo kiedy nogi skrzyżowała i ręce jak do modlitwy złożyła to znów, wprost patrzyła, poważnie, podejrzliwym wzrokiem. Raptem, nie zmieniając pozycji, się uśmiechnęła.

- Jak to zrobiłaś, że Tora zerwał zaręczyny z dziedziczką imperium Sakurai?- bez ogródek spytała.

No i wtedy nastąpił festiwal spojrzeń: Usagi na Torę, Tora na Orie, Usagi na Orie, Orie na Torę i z powrotem Usagi.

- Cóż…- podsunęła szatynka drwiąco- Wychodzi, że cały ambaras nie ma nic wspólnego z Tobą.

Teraz to Usagi spojrzała wzrokiem, od którego Orie powinna paść trupem na miejscu. Nie padła może dlatego,  że słońce zachodziło- w końcu jesień, ciepła, ale wciąż jesień i półmrok panował.

- Ma na pewno- rzekła z naciskiem  i się ramienia Tory, za sobą, chwyciła- Chcemy być razem.

Nieruchoma twarz, stanowcze słowa i pewny siebie ton głosu Usagi, Orie dosłownie ruszyły. Kobieta wstała, podbródek zadarła i prawie, że wykrzyczała:

- Nie bądź taka pewna tego ,,razem”. Zerwał zaręczyny czy nie, dla Ciebie czy nie to pamiętaj- jesteś tylko kolejną zabawką…

Orie wiedziała, już, że nie, ale nie mogła inaczej- złośliwe słowa same cisnęły się jej na usta.

- Może- wycedziła przez zęby Usagi- Ale jeśli to i tak nie Twoja sprawa.

Orie buzię, z zaskoczenia czy oburzenia, a pewnie jedno i drugie, szeroko otwarła. Zrobiła krok do tyłu i spojrzała na Torę, jakby mówiąc: ,,Hello, była dla mnie niemiła. Zareaguj jakoś”. Tora zamknął oczy, opuścił podbródek i głośno, w westchnieniu powietrze wypuścił.

- Chyba, muszę Ci to powiedzieć dosadnie, Orie…

A w międzyczasie dało się słyszeć: ,, To Zephyr, dwójka. Dwójka i czwórka…”

- Nie musisz…- skomentowała drżącym głosem, kiedy Tora powieki uniósł.

I wyszła, z bladą, zaciętą twarzą i przeszklonymi oczami. Stanęła jeszcze na chwilę, obróciła ciało, bo chciała coś Torze powiedzieć, ale wtedy on akurat zaczął całować Usagi. Usagi się nie spodziewała, miała szeroko otwarte oczęta, ale je szybko zamknęła i do torsu mężczyzny przyległa. Orie na to tylko pięści ścisnęła i już jej nie było.

A gonitwę wygrał Zephyr, czyli Usagi dwa spośród trzech zwycięskich koni wytypowała. Stwierdziła, że się napije po lampce wina za każdego konia osobno. Potem jednak rozochocona: smakiem, wygraną, opróżniła butelkę do końca. Nie była pijaczką- używała alkoholu bardzo umiarkowanie, teraz też nie była pijana. Mówiła jednak jak najęta, czuła się świetnie, wyrwana z przygnębienia i wspomnień- dwóch dręczących ją demonów. Tora zaś słuchał ją, raz po raz mieszając okrężnymi ruchami nadgarstka alkohol. Podobała mu się ogromnie, a teraz, gdy rumieńca dołożyło wino, stanowiła widok stokroć nęcący.

- Nie chcę, żebyś ją widywał. Jestem zazdrosna…- rzuciła niespodziewanie, na fali szczerości, pomna niebezpiecznych ,,wspólniczek” Usagi.

I wtedy Tora osłupiał. Oczy poszerzył, brwi uniósł, twarz jakby się mu wydłużyła. Popatrzyli prosto na siebie oboje, spojrzeniem długim, tym, które mówi wszystko. Na to ,,wszystko” Usagi jeszcze bardziej spłonęła. Nie czekając długo, Tora poderwał się, poderwał ją i za rękę do winy prowadził. Usagi chciała zbliżenia z Torą, naprawdę i wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że kiedy leżeli na łóżku i on jej szyję całował to szepnęła wyraźnie jedno krótkie słowo- ,,Di”.

niedziela, 14 czerwca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LVII


Dzień później Tora siedział w swoim gabinecie, czekając na Orie. Miał otwarty laptop, jedną ręką trzymał myszkę, a drugą wspierał podbródek. Niespodziewanie do pokoju wszedł Kanade i bez słowa położył mu dużą kopertę przed nosem. Tora w odpowiedzi uniósł wzrok spod ekranu komputera. Patrzył chwilę na Makiego milcząco, by zaraz spojrzenie ku rzeczonej kopercie opuścić. Chwycił ją, po królewsku się w fotelu rozsiadł i jakieś akta ze środka wyjął. Przeglądał je, a papier pod zmienianymi stronami szeleścił. W miarę tego brwi mu się obniżały, czoło marszczyło, twarz jakby napięła. Gdy skończył, dokumenty złożył i chwile jeszcze zamyślony siedział.

- Dziękuję Kanade- powiedział ostatecznie, suchym jak pieprz głosem.

Brunet się wahał, chcąc coś skomentować, ale zrezygnował, w delikatnym ukłonie. Był przyjacielem Tory, trochę jednak z racji służbowej podrzędności zdystansowanym. Nie mógł go ograniczać, mógł ewentualnie coś mu perswadować, ale przy perswadowaniu należało zachować jakiś racjonalizm. Na forsowanie małżeństwa było zbyt późno- po prostu, choćby się w błocie Tora miał kajać, łzy roniąc i prosząc o wybaczenie to przepadł. Tak więc normalnie jałowy komentarz Makiego mógł teraz, na rozdrażnionego zawartością koperty Torę, działać najmniej irytująco. Zresztą, co tu dużo mówić, akurat zadzwoniła sekretarka z anonsem o przyjściu panienki Orie, wszelkie i ewentualne dywagacje ucinając. Ruszył więc ku drzwiom, tam minął kobietę i wyszedł, zostawiając ją i Torę w gabinecie samych.

- Witaj, Tora- rzuciła, idąc energicznym krokiem szatynka.

Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jakoś tak asymetrycznie. Równocześnie wstał i przed nią, zapinając guzik marynarki, wyszedł. Spotkali się w połowie długości pomieszczenia, a Orie stanęła tak, by sobą do całej długości ciała Tory przylec. Lewą ręką chwyciła go za ramię i pocałowała blisko ust, wolno, przeciągle, znacząco. Gdy wreszcie odsunęła twarz to z odległości paru centymetrów spojrzała zalotnie, butnie, triumfalnie i niejeden by się pewnie pod takim spojrzeniem ugiął, ale Tora stał niewzruszony, śmiałym wzrokiem jej ripostując. Koniec końców dłoń na plecach szatynki położył i w stronę fotela ją zaprowadził. Orie usiadła, wężową kopertówkę na biurko rzuciła, w miejsce chwyconych właśnie papierów. Raptem jedną ze skrzyżowanych nóg się od ziemi odbiła tak, żeby obrotowe krzesło vis-a-vis stojącego wciąż Tory ułożyć. Zerknęła ku niemu, on patrzył na nią, wróciła do biurka, podpisała i znowu ku Torze fotel obróciła. Nie wstając, podała mu pismo, krańcowo zadowolona.

- Wyścig szczurów skończony, możemy odetchnąć i nacieszyć się sobą jako nowi wspólnicy- z satysfakcją zauważyła, gdy Tora po swojej stronie, aby podpisać przekazany dokument usiadł.

- Nie sądzę…- odparł, głowę jeszcze schyloną trzymając blondyn- Planuję odetchnąć prywatnie…

I wtedy, pierwszy raz od wejścia do gabinetu, a może i pierwszy raz tego dnia w ogóle uśmiech Orie-san zgasnął.

- Narzeczona przylatuje?- niby średnio zainteresowana, z błądzącym w bok wzrokiem spytała.

To, co zaraz usłyszała, jej humor i życie doszczętnie popsuło.

- Nope, zaręczyny zerwane…

Momentalnie twarz i ciało wyprostowała i zauważyła, że Tora patrzy na nią poważnym wzrokiem.

- Jak to?- wysyczała dziko, kompletnie rozchwiana- Przecież…

Przygryzła wargę, a paznokcie lewej ręki w fotel zatopiła. Jako nastolatka pokochała Torę od pierwszego wejrzenia. Przedstawiono go jej, spojrzała na niego i już wiedziała, że to miłość wieczna, do końca życia, a wręcz poza grób. Skoro poza grób to mogła poczekać. Dysponowała urodą, inteligencją wysokiej klasy. Tora nie okazywał jej szczególnych względów, ale nie okazywał ich po prostu nikomu. Miał narzeczoną – co z tego, ona narzeczonego tez miała. Małżeństwa polityczne wśród Japończyków to nie przeżytek. Ważne, że narzeczona Tory była najlepszym co się mogło dla Orie trafić, a mianowicie nie istniała szansa, by Tora się w Chiyo Sakurai zakochał. Ładna, bo ładna, ale nie ten charakter, czyli gwarancja braku zagrożenia. Małżeństwo politycznych się od tak nie zrywa. Tora sporo ryzykował, ojciec mógł go nawet wydziedziczyć…

- Jest ode mnie ładniejsza?- pytała, usilnie próbując zachować równowagę i przywołać uśmiech szatynka.

Potwierdzenie było, jak silny policzek, i drugi- na ,,jest ode mnie inteligentniejsza?”, i trzeci- na ,,jest ode mnie bardziej interesująca?”.

- Phy…- z bezgranicznym żalem ostatecznie prychnęła.

Raptem jakaś myśl jej błysnęła, utrwaliła się i zamieniała w decyzję na przestrzeni kilku, kilkudziesięciu sekund.

- Przyprowadź ją na wyścigi- mówiła, chwytając torebkę Orie- Wiem, że będziesz, zawsze jesteś. Ocenię czy mówisz prawdę.

Następnie podniosła się, puściła mu oczko i wyszła. Tora zaś wzrokiem do akt z koperty od Makiego wrócił. Patrząc na nie jak zahipnotyzowany podniósł słuchawkę i wybrał numer Usagi.

- Kochanie, byłaś kiedyś na wyścigach konnych?

Translate