poniedziałek, 27 kwietnia 2015



TE OCZY


Niebo rozciął potężny zygzak błyskawicy- oślepiająca jasność wypełniła zamek. Siedział na gałęzi drzewa przed pałacem, czekał. Obserwował ją, a burza szalała. Nowa fala deszczu gruchnęła akurat w murowany taras pałacu, gdzie stała. Stała jednak dalej, zaciskając palce wokół poręczy ażurowej barierki z piaskowca. Już dawno przemokła, mundurek strażniczki królewskiej oklapł. Ubranie kleiło się do ciała, skutecznie każde jego załamanie oblepiając. Kobieta wyglądała na rozbitą, bez nadziei, otępiałą. Z jednej strony była tak zdołowana, że niepodobna do Inner Senshi, zwyczajowo twardych. Miała jednak energię osoby niestrudzonej długą i ciężką drogą. To była druga strona- desperacko gromadzona, jakby ze wszystkich błysków i grzmotów siła, siła niepodobna do Inner Senshi, siła Księżniczki. I te oczy… Uważał, że wyglądała pięknie. Mokra jak szczur, rozżalona, nieobliczalna, ale piękna. Mógłby tak patrzeć na nią ciągle, aż do skończenia świata- jego stormy lady.

- Nephrite- głos przeciął powietrze jak stal, trafiając go z dokładnością.

Ciemność wydawała się chwiać, kiedy kolejna błyskawica rozdarła niebo.

- Już czas…- dodał oświetlony krótkim przebłyskiem jasności mężczyzna.

Nephrite zeskoczył z drzewa. Wykazał się przy tym dużo większą gracją, niż ta, o którą można by go podejrzewać. Niebieskie oczy generała błyszczały na tle ciemnego uniformu i nocnego nieba. Wykrzywił usta w grymasie, potem głęboko westchnął i schylił się, żeby sięgnąć swojego miecza. Trzeba było ruszać, Beryl wzywała. Nim odszedł to jeszcze raz popatrzył za siebie, na Jupiter, w te oczy- bezlitosne i łagodne, wściekłe i wybaczające, zmysłowe i dzikie równocześnie. Przez te oczy nie mógł się skupić, walcząc, bo stale je widział. Miał omamy do tego stopnia, że kiedy Jupiter zobaczył naprawdę, nie wiedział czy to już jawa czy wciąż tylko sen. Ale nie jawa, rzeczywistość- krew była na jego rękach, krew była na jej rękach, jego krew. Drżała, nie płakała, ciągle się powstrzymywała, ale on i tak widział łzy na jej policzkach. To te oczy… wszystko wyrażały- ból, cierpienie, troskę, wściekłość, przebaczenie, rozczarowanie. Błagały go, żeby jej nie opuszczał, trzymał ją i tu został, jak gdyby krzycząc ,,do diabła ze wszystkimi i wszystkim wokoło!” Było tam, w jej oczach, głębokie uczucie- uczucie do niego. Ale jakie uczucie? Miłość… albo nienawiść. Śmieszne, przecież to dwa różne słowa. A jednak nie wiedział i, o złośliwy losie, sam czuł coś podobnego. Nie miał więc pojęcia co czuje ona i co czuje sam. Cokolwiek to było, źle wróżyło i powinien spłonąć za swoje emocje na popiół- i spłonie. Nigdy nie płakał, ale teraz miał ochotę. Jeszcze by przy tym krzyczał, wściekał się i miotał, biegnąc do tych jej oczu. Co za głupie, ryzykowne i opętańcze uczucie nim próbowało zawładnąć. Chyba zwariował, tak, musiał zwariować, bo to wszystko stanowiło istne szaleństwo. W każdym razie już koniec, umierali, a jeśli się kiedyś spotkają znowu, zabije ją szybko. Dzięki temu nie zdąży mu w głowie pomieszać. Zaraz… Czy nie miał dzisiaj tak właśnie zrobić? Nieważne, pozbędzie się jej i tego uczucia. Gdyby tylko wiedział, co to uczucie oznacza i gdyby wiedział, kim ta Inner Senshi dla niego była…

Burza osiągnęła swoje apogeum. Wiatr chłostał, smagał bez ograniczeń, a deszcz bębnił głośno o bruk. Drzewa huśtały się z bezmyślnym entuzjazmem do symfonii grzmotów i błysków. Masato Sajouin usiłował przebić wzrokiem kurtynę rzęsistego deszczu. Bez niego i tak było ciemno na ulicy, ale ostatecznie mężczyźnie udało się znaleźć jakąś kawiarnię. Z trudem zamknął parasol, strząsnął nagromadzoną wodę, chwycił klamkę i wszedł do środka. W progu uderzył go zapach świeżo mielonej kawy, przyjemny dla ciała i ducha. Zachęcony silnym aromatem i widokiem zza okna, usiadł. Siedząc, zaczął pomieszczenie wzrokiem świdrować. Jako agent nieruchomości lubił oglądać wnętrza, nawet wnętrza małych kawiarni. Automatycznie oceniał, porównywał, kategoryzował- ot takie zboczenie zawodowe. A wnętrze było typowo japońskie, minimalistyczne, bez zbędnych dekoracji. Stół i krzesła prezentowały się nowocześnie, ale talerze i kubki, w kwiaty, sprawiały wrażenie antykwarycznych. Nad wejściem wisiała kamea z reliefem bogini góry Fudżi. Pośrodku sali stał zaś posążek Buddy. Ogólnie to ziemiste kolory dominowały, współgrając bezbłędnie z bielą ścian i nielicznych kanap. Całość oświetlały jedynie lampy, zawieszone po bokach, we wnękach. Masato Sajouin oglądał tą całość wnikliwie. Innymi słowy oglądał wnikliwie wszystko i siłą rzeczy, w końcu zauważył siedzącą samotnie przy stoliku dziewczynę. Była wysoka, ładna, miała brązowe włosy i nosiła szkolny mundurek z beżową spódniczką. Chyba zmokła, bo ubranie się jej trochę lepiło, ale, co bardziej ciekawe, wyglądała na wściekłą. Trzęsła się, ale nie płakała. I te oczy… Gapił się na nią jak ciele w malowane wrota. On, otoczony bez przerwy pięknymi, dojrzałymi, wyrachowanymi kobietami gapił się na zwykłą nastolatkę i jeszcze był nią kompletnie zauroczony.

- Śmieszne…- prychnął do siebie, wzrok w bok ściągając.

Ale wrócił nim na nowo, patrząc już całkowicie poważnie, niczym zahipnotyzowany. Do tego przeżywał swoistą incepcję- jak gdyby mu się wydawało, ze już mu się kiedyś wydawało, że zna ją doskonale. Niemniej przyszło jeszcze inne odczucie, tym razem świeże. Otóż chodziło o wrażenie, że jeśli teraz do niej nie podejdzie to nastąpi ,,koniec”. Nie umiał sprecyzować jaki ,,koniec”, ale wiedział, że tego ,,końca" nie chce.

- Mogę się dosiąść?- zapytał więc chwilę pójźniej szatynki Masato.



THE END

środa, 22 kwietnia 2015



BIAŁA RÓŻA

Rozdział LIII


Wyszło fatalnie, beznadziejne, niesamowicie okropnie. Diamond to wiedział i dlatego, po rozmowie z Usagi, szybko przyleciał do Tokio. Lot mu się dłużył, był praktycznie koszmarem. Musiał siedzieć biernie, nie mogąc nic zrobić i przez to intensywniej myśląc. A myśli i bezczynność go zabijały, powoli, stając się totalną udręką.

,,Di, nie przylatuj. To koniec…”- słyszał ciągle głos Usagi mężczyzna.

Głos drżący, zrozpaczony odtwarzał się mu w głowie niczym jakieś nagranie, bez przerwy. Szło wręcz zwariować. Zamknął więc oczy, twarz ku dołowi schylił i czoło na dłoni oparł.

,,Di, nie przylatuj. To koniec… Di, nie przylatuj. To koniec… Di, nie przylatuj. To koniec…”

Trzask. Ściśniętą dłonią mocno w kolano uderzył. Chciał już być na miejscu, wbiec do salonu, chwycić Usagi i powiedzieć, że nie pozwoli jej odejść. Zamiast tego…

- Jak to możliwe, że nikt nie wie gdzie jest moja żona!?- krzyczał, pretensjonalnie rozkładając ręce.

Miotał się bezwładnie po salonie, wściekły, między kanapą, na której siedziała płacząca Ikuko z obejmująca ją Ami, a fotelami, zajmowanymi przez całkowicie nieruchomą Makoto i refleksyjnie wyciszonego Safira. Ulokowana z boku oparcia kanapy Rei gwałtownie wstała, ręce pod biustem złożyła i parę kroków w stronę Diamonda zrobiła.

- To chyba najlepiej powinien wiedzieć jej mąż- skomentowała głosem dość sarkastycznym.

Diamond nie zamierzał jednak pozwalać na złośliwe drwiny. Jego twarz się spięła, brwi załamały, wzrok silnie wyostrzył.

- Zrobiłeś dziecko obcej babie!- nim zdążył skontrować, zauważyła.

- Nie zrobiłem…- odparł zajadle i po chwili umilkł.

- Tzn…- chciał zacząć na nowo, ale Rei mu w tym już przeszkodziła.

- Jasne, zrobiło się samo..- rzuciła lekceważąco, tonem wprost idealnym dla chłodnego wnętrza salonu rezydencji Kentaro w Tokio.

Diamond zaś ją taksującym spojrzeniem obrzucił. Chmury burzowe między tym dwojgiem zawisły. Rei czekała tylko drobnego pretekstu żeby wybuchnąć, a Diamond resztkami woli powstrzymywał cisnące się mu na usta słowa. Twarz białowłosego sporo chyba i tak wyrażała, bo Minako i Berthier, jednocześnie, porozumiewawcze spojrzenia sobie przesłały. Wtedy Aino zdecydowała zareagować.

- Uspokójcie się oboje- powiedziała, odgradzając Rei i Diamonda blondynka.

- Minako ma rację- przyznał, wychodzący zza pleców żony Mamoru- Ochłońmy i rozważmy wszystko na spokojnie.

Brunet bliżej Diamonda się ulokował, na co ten prychnął ironicznie i twarz w jego stronę obrócił.

- Co tu rozważać? Wyszła, jak stała, zniknęła, jak wyszła. Nie podjęła pieniędzy z konta, nie zarezerwowała żadnego biletu na swoje nazwisko…- mówił, a w jego głosie pojawiało się głębokie rozgoryczenie.

- Diam…- wyartykułował, pojednawczo kładąc dłoń na ramieniu jasnowłosego Mamoru.

Poza sylabę jednak nie wyszedł, bo Diamond, ni stąd ni zowąd, obsesyjnie i błyskawicznie, go za górę koszuli chwycił. Na ten gest podniósł się Safir, a reszta, wrzask i tumult dookoła.

- Może Ty wiesz gdzie ona jest, co!?- krzyczał, kurczowo bawełniany materiał ściskając Diamond.

- Co robisz?- dało się niemal jednocześnie Safira słyszeć.

Dopadł starszego brata i wtedy zadzwonił telefon. Wszystkie głosy naraz ucichły i wszyscy naraz, zostając, jak byli, znieruchomieli. Po pewnej chwili hipnotycznego transu, równocześnie, tknięci tą samą myślą, się w stronę aparatu zwrócili. Jednak to Diamond, puszczając Mamoru, runął do przodu i słuchawkę chwycił. Odetchnął głęboko, nic jeszcze nie powiedział, a sam już usłyszał:

- Wiedziałam, że tam będziesz Di…

Mówiąc to Usagi się uśmiechnęła i oczy przymknęła. Trzymała je tak cały czas, kiedy Di mówił, prosił, tłumaczył. Swoją drogą mówił, prosił, tłumaczył, a ona nic nie komentowała.

- Powiedz  coś do cholery Usagi!- wrzasnął ostatecznie mężczyzna.

Kiedy wrzasnął to łza policzkiem kobiety spłynęła.

- Możesz dać do telefonu Ikuko?- zapytała  koniec końców, wprost i wyraźnie, oczy otwierając blondynka.

Jasnowłosy osłupiał. W końcu on się tu produkuje, wyznaniami na prawo i lewo rzuca, a ona? Ona: ,, Możesz dać do telefonu Ikuko?” Nie był zadowolony, ale też nie wiedział jakie wzruszenie się gorącem po wnętrzu Usagi rozlało. Wściekle więc wargę przygryzł, głowę opuścił i milcząc, słuchawkę Ikuko podał.

- Rany Boskie, dziecko…- zawyła nagle kobieta.

Podczas rozmowy nic konkretnego nie powiedziały. Generalnie to nie była rozmowa, bo Ikuko jajczyła, a Usagi przepraszała ją i dziewczyny za nagłe zniknięcie. Diamond w tym czasie chodził nerwowo, tam i z powrotem, by wreszcie zdecydować telefon Ikuko odebrać.

- Usa, nie wygłupiaj się! Mów natychmiast gdzie jesteś. Przyjadę i porozmawiamy…

- Powiedziałam Ci…

- Powiedziałaś mi, że jeśli odetnę się od Ann to będziemy razem… Odcinam się! Słyszysz!? Odcinam się! Mogę wejść na dach Mid Town Tower i wykrzyczeć całemu światu, że się odcinam.

- Nie Di- odparła Usagi, kiwając zrezygnowanie głową- Ty się nigdy już nie odetniesz.

Di zamarł, autentycznie zamarł. Nigdy nikogo się o nic tak jeszcze nie prosił. Zrobił to po raz pierwszy, i guzik.

- Powodzenia na nowej drodze życia. Nie szukaj mnie. Koch…

Chciała powiedzieć, że go kocha. Nie powiedziała. Wcześniej się rozłączyła, a łzy zaczęły spływać w ilości niemożliwej do opanowania. To były łzy zrezygnowanego pogodzenia z losem. Pogodzona czy nie, cierpiała. Nie cierpiała tak wcześniej, nawet w połowie, nawet w jednej czwartej, ba- dziesiątej. Wszystko inne strapienia wydały się nagle śmieszne. Pamiętała jednak, że w tych innych strapieniach zawsze znajdowała oparcie. Złożenie głowy na piersi Diamonda i objęcie jego silnych ramion było takie pokrzepiające. Niemniej teraz stosunki między nimi umarły, a właściwie to powinny umrzeć i równie dobrze mogła szukać pociechy u kogoś innego-  zwłaszcza jeśli ktoś inny do złudzenia przypominał jej męża. Zbieg okoliczności był tak absurdalny, ze aż nieprawdopodobny. Najwyraźniej w świecie wisiało tu fatum, a Usagi zostawało nic, jak tylko się mu całkowicie poddać.

Siedziała teraz na patio domu Tory, przez stolikiem z szarą kopertą, w wiklinowym fotelu, otulona kocem. Pogoda zepsuła się rano. Było chłodno, mokro i nieprzyjemnie. Powietrze działało jednak otrzeźwiająco, a tego Usagi potrzebowała. Raptm Tora wyrósł jak spod ziemi, z dwoma kubkami parującej kawy. Położył je na stoliku, a Usagi w tym czasie łzy wierzchem dłoni otarła.

- Jesteś piękna nawet kiedy płaczesz, Usagi- mówił przyglądając się jej badawczo jasnowłosy.

Zajmował już wtedy siedzenie obok.

- Nie płaczę- odparła, zmuszając się do uśmiechu blondynka.

Tora na to brwi pytająco uniósł.

- No dobrze- zgodziła się zaraz dziewczyna- Płakałam, ale już nie będę…

Mężczyzna ze szczerym uznaniem pokiwał głową i wzrok gdzieś na bok chwilowo przeniósł.

- Wybacz, że nie wykazałem się większą kreatywnością, ale pilne interesy mnie tutaj trzymają. Kiedy je skończę….- głos zawiesił i spojrzeniem, teraz łobuzerskim wrócił- możemy lecieć np. do Brazylii.

Tym razem kąciki ust Usagi się zupełnie naturalnie podniosły.

- Nie mogę nadużywać Twojej gościnności- powiedziała, z kubkiem gorącego napoju w jednej ręce wstając- Zresztą, co by powiedziała Twoja narzeczona…

Kiedy łyk kawy Usagi zrobiła Tora mocno chwycił ją i do siebie przyciągnął.

- Myślę o Tobie poważnie- rzucił, upewniwszy się, że Usagi prosto mu w oczy patrzy.

Usagi patrzyła, słyszała, ale nie wiedziała czy się aby nie przesłyszała. Niemniej lekki dreszcz jej wzdłuż kręgosłupa przeleciał.

niedziela, 5 kwietnia 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LII


Kawa jej smakowała, atrakcje krajobrazu pochłaniały i czas minął bardzo szybko, niewiadomo kiedy. O problemie ,,Di- Ann- ona sama- niewiadomo co i kto jeszcze” starała się usilnie nie myśleć.  Przy Torze, paradoksalnie, jej to wychodziło. Konwersacja toczyła się więc gładko, na luzie, bez cudacznej serdeczności i zrutyniałych gestów, impulsywnie, naturalnie dla nich obojga.

- Zostaję do jutra wieczór- mówił siedzący naprzeciw Usagi Tora- Spotkasz się ze mną przed moim wylotem?

Kobieta znieruchomiała i po chwili, cicho, ale wyraźnie i z wolna odpowiedziała:

- Nie powinnam…

- Nie powinnam- powtarzała leżąc w łóżku wieczorem- Nie powinnam się widzieć z nim dziś i zdecydowanie nie powinnam się widzieć z nim jutro.

Ale chciała. Był dla niej ukojeniem, lekiem na złamane serce, albo nie- był jej Diamondem sprzed iluś tam lat, sprzed okresów chronicznych kłótni i ustawicznych problemów.

- Di…- z bezgranicznym żalem westchnęła.

Ręce miała złożone pod głową, a spojrzenie utkwione w sufit. Leżała tak półptrzytomnie, nie mogąc otrząsnąć się z kłopotliwych myśli. Całą duszą chciała, żeby wbrew wszystkiemu, jakoś, jakimś cudem zapewne, Diamond nie był ojcem dziecka tej żmijii. Chcieć sobie jednak mogła, bo fakty same zbyt wiele mówiły. Mimo to Usagi nadzieję hodowała. Nie, żeby była naiwna czy głupia, nie. Ona po prostu chciała Diamonda dla siebie i z tego chcenia w głębi jej serca urosła, o ironio, beznadziejna nadzieja. Nadzieja dawała jasnowłosej siłę, nadzieja i furia. Te dwa uczucia właśnie: beznadziejna nadzieja i dzika, wśiekła, pełna nienawiści furia, Usagi pomagały, bo inaczej doświadczony nadmiar utrudnień, oszczerstw, łgarstw i przekrętów mógłby ją zaprowadzić w stronę ośrodka dla nerwowo chorych.

,,Niewinną udawałaś, co? Moralną? Szlachetną? Bezinteresowną? Eh, ty piranio. Niech Ci ta niewinność ością w gardle stanie”- zaklinała żywo dziewczyna.

Jej wzrok się momentalnie wyostrzył, a twarz z wściekłości napięła. Rozpacz na chwilę miejsca agresji ustąpiła. To dlatego, że Usagi w myślach Ann przywołała. Potem przywołała Torę i oblicze jej złagodniało. Dłońmi przesunęła od tyłu głowy po oczy, które na koniec zasłoniła.

- Jestem straszna- mówiła głośno dziewczyna- Jestem egoistyczną zołzą, poczwarą, małpą, kretynką i nie wiem, czym jeszcze, ale wszystkim okropnym…

Miała ogromne wyrzuty sumienia z powodu spotkań Tory. Niemniej dzięki niemu o swoich koszmarach na jawie zapominała. Czuła się przy nim dobrze. Ba, biorąc pod uwagę obecną sytuację, czuła się świetnie. Ale to nie tak, że czuła się świetnie dzięki zwierzeniom. Ona się mu nie zwierzała. Zresztą nie o to chodziło, żeby znaleźć osobę do zwierzeń. Usagi miała się komu zwierzać, ale nie chciała. W ogóle wcześniej robiła to bardziej z przyjacielskiej solidarności, aniżeli jakiejś wewnętrznej potrzeby. Rei by się przecież śmiertelnie obraziła, gdyby Usagi jakieś ważne fakty zataiła. Istniała więc pewność, że obrazi się teraz, kiedy Usagi o teście Di na ojcostwo nawet nie pisnęła. Usagi jednak chciała mieć spokój. Dość jej było krzyków we własnej głowie, żeby jeszcze cudzych słuchać. Potrzebowała  wsparcia, ale nie osoby do wygadania. Chodziło o człowieka spoza tematu, który od tak, swoją prezencją, sprawi, że poczuje się lepiej. I wtedy z nieba zleciał jej Tora, który nie pytał, nie drążył, nie pouczał, nie żałował. Po prostu był i do złudzenia przypominał Diamonda. Mężczyzna wyzwalający u niej te same emocje, pociąg i ogień, tkliwość i wściekłość, potrzebę czułości i chęć mordu, jej drugi Di- Tora. Jakże ją jej uczucia nękały, stanowiąc swoiste wyrzuty sumienia wobec Di- za stosunek do Tory, wobec Tory- za wykorzystywanie jako substytutu Diamonda, wobec dziewczyn i Ikuko- za tajemnice. Gdyby jeszcze dodać aktualne problemy to wychodził z tego istny kociokwik. Nic więc dziwnego, że ciężko było Usagi zasnąć. Ale zasnęła.

,,Doprawdy jestem egoistką”- następnego dnia pomyślała, jakby reasumując swoje rozważania.

Właśnie była w pracy. Starała się zachowywać normalnie, tym bardziej, że Ikuko dziwnie na nią patrzyła. Chyba jednak ogólnym kłopotom jej stan przypisała. No ale, ostrożności nigdy za wiele i trzeba normalnie żyć. W ramach normalności Usagi wzięła nawet zaległą pocztę do przejrzenia w pracy. Nomen omen i tak nie zdążyła, bo zajęć sporo, a potem… Potem poszła na spotkanie z Torą.

Na spotkaniu było, jak dnia poprzednia, z tym, że Usagi się już nie przejmowała czy ktoś ją zobaczy. Miała przecież prawo przebywać z ludźmi, a co. Ogólnemu rozluźnieniu kobiety sprzyjało też pewnie sake, którego wczoraj nie piła. Gdy jednak telefon zadzwonił, a Usagi kto i o jakiej godzinie się dobija spostrzegła to strach ją za gardło chwycił. Przeprosiła Torę i odeszła ku wyjściu, śmiertelnie blada. Wiedziała, ze to moment, kiedy los jej małżeństwa zostanie przesądzony. Drżącą ręką więc odebrała i mimo, że się najgorszego spodziewała to słowa męża i tak były dla niej jak grom z jasnego nieba. Usagi nie wiedziała co robić. Świat dookoła zaczął wyglądać jak czarna, niepojęta otchłań. Dusiła się, musiała stamtąd uciec, znaleźć jakąś granicę, oparcie. Uczucie wielkiego bólu się po jej wnętrzu rozlało, gdy opętańczo schodami knajpy zbiegała. Widziała ciemność bez końca, szukała czegoś, żeby się wesprzeć, ale było nic, tylko ona. I raptem mocny zacisk palców wokół nadgarstka poczuła. Obróciła się i wtedy, trzymający ją, blondyn znieruchomiał. Miał przed sobą kobietę w stanie skrajnej rozpaczy, którą to ta kobieta usilnie próbowała opanować.

- Co Ty wyprawiasz? - pytał bezgranicznie zdumiony mężczyzna.

Usagi zaś jakby resztki równowagi umysłu straciła i objawów pomieszania zmysłów dostała.

- Tora, zabierz mnie stąd...-  mówiła, wolną ręką jego koszuli chwytając- Nie chcę być w Tokio. On tu przyleci, wszyscy będą mi perswadować, ja się zgodzę, bo chcę, żeby było, jak dawniej. Ale nie będzie, jak dawniej. Przez nią, nigdy nie będzie jak dawniej!

Usagi rzucała słowa szybko, niezrozumiale, chaotycznie, jakby w niej wszystkie tamy pękały.

- Uspokój się- mówił, przerażony jej nagłym obłędem Tora- I powiedz jasno: o co chodzi?

- Nie pytaj, błagam!- rozpaczliwie krzyczała blondynka- Tylko zabierz mnie stąd jak najdalej, gdziekolwiek, bo zwariuję…

Translate