piątek, 19 czerwca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LVIII


Usagi na wyścigach nie była. Mało tego, miała kiedyś trudne doświadczenie z końmi- no ale, popatrzeć przecież nikomu nie zaszkodziło . Wyścigi odbywały się w Sandown Park Esher, przy którym mieszkała. Lubiła zabawę, tłok od dawien dawna. Porzucenie życia towarzyskiego było więc trudne, i to nie ,,nawet”, tylko ,,szczególnie” w atmosferze quasi-rozwodowej, bo jakoś ją takie wychodzenie silnie ożywiało. Nadarzyła się teraz fajna okazja- coś innego, ciekawego, bezpiecznego- bezpiecznego w sensie, że Diamonda tam za Chiny Ludowe nie spotka. Obstawi sobie jakieś konie, a co. Kij, że nie umie. Tora jej wytłumaczy. Przecież mówił, że często tu grywał, grywa.  Na wyścigach, w pokera, ruletkę, kości, bingo, brydża…

- Jezus Maria, przecież Ty jesteś hazardzistą!- skwitowała, szeroko oczy otwierając blondynka.

Sama przy tym kurczowo program wyścigów i swoją kartę ściskała, a Tora- Tora się roześmiał głośno.

- Hazard to gra, ale nie tylko golf czy wyścigi. Hazard to interesy. Hazard wyzwala w jednostce siły nadnaturalne, kontrastowe emocje. Czujesz tą niepewność przesiąknięta nadzieją, piknięcie serca, dreszcz biegnący po kręgosłupie. Nigdy nie wiesz na pewno, bo hazard jest nieobliczalny i dzięki temu tak interesujący…

Usagi patrzyła na Torę cały czas, kiedy on mówił. Teraz dopiero wzrok zdjęła, figlarnie się uśmiechnęła i w program gonitw spojrzała.

- Czyli powiedz… Zagrałam triplę, tzn. trójkę koni w trzech kolejnych wyścigach. Najpierw jakiś Angel. Pisze: ,,3 lata klacz”… Moment, w adnotacjach jest, ze to rocznik derbowy…- Usagi na chwilę głos, zawiesiła, jakby myśli zbierając- To chyba dobrze, a przynajmniej brzmi dobrze. Ze stajni jakiejś… De Ad-cośtam, nieważne… Albo to DeAd-cośtam to hodowca? Nie, dżokej…

Luźno rzucane słowa Usagi brzmiały bardziej, jak gdyby się głośno zastanawiała, niż do Tory faktycznie mówiła. W każdym razie tak ją program gonitw pochłonął, że nie zwracała uwagi na samą gonitwę. Siedziała, Tora więc od tyłu siedzenia podszedł, ręce przy bocznych krawędziach fotela ułożył i się do wysokości szyi Usagi schylił.

- To Ad-coś tam właśnie wygrało…- szepnął mężczyzna.

Usagi jak rażona piorunem skoczyła.

- Poważnie? O Boże, który to? Ten biały? Jezu, pięknyyyy…

Jasnowłosy stał, uśmiechając się lekko, z pewnym wyrazem twarzy i skierowanym w Usagi wzrokiem.

,,Usagi…”- myślał jej osobą zaabsorbowany- ,,jest naprawdę interesująca”.

W tym czasie młode araby znowu wchodziły do boksów.

- Ruszyły!- krzyknął ktoś niżej, a głośnik zaraz potwierdził.

Usagi wychyliła się lekko, kiedy damski głos komunikował: ,, Prowadzi Kaylab, drugi Ralph, na trzecim Orion. Polem przechodzi Diva. Kaylab, Ralph, Diva…”

- Co przyszło w pierwszej?- spytała nagle, wyrosła niewiadomo skąd postać.

Opalona szatynka w żółtej sukience stanęła krok od barierki, z prosto, nieruchomo uniesioną głową i trzymaną blisko twarzy lornetką.

- Angel- odparł powściągliwie Tora.

Kobieta się odwróciła. Popatrzyła pierwsze na Torę, który wcześniej już na nią patrzył, potem na Usagi, która wcześniej już też na nią patrzyła, tyle, że Orie Usagi od góry do dołu i od dołu do góry przefaksowała. Sama Usagi patrzyła początkowo normalnie, bez uprzedzeń, ale teraz ją dziwna zbieżność pragnień trafiła i patrzyła już, właściwie patrzyły obie z takim natężeniem, że powietrze wokół zgęstniało.

- Usagi- Orie, moja świeża wspólniczka, Orie- Usagi- przedstawił je Tora, gdy głośnik akurat zagrzmiał: ,,Na prostą wyprowadza Diva!”

Kiwnęły sobie głowami i dalej milcząco patrzyły. A Kaylab wygrał.

- Więc…- przerwała ciszę, krok w przód robiąc, żeby wolny fotel zająć szatynka.

Siadając, kontakt wzrokowy ucięła, ale nie na długo, bo kiedy nogi skrzyżowała i ręce jak do modlitwy złożyła to znów, wprost patrzyła, poważnie, podejrzliwym wzrokiem. Raptem, nie zmieniając pozycji, się uśmiechnęła.

- Jak to zrobiłaś, że Tora zerwał zaręczyny z dziedziczką imperium Sakurai?- bez ogródek spytała.

No i wtedy nastąpił festiwal spojrzeń: Usagi na Torę, Tora na Orie, Usagi na Orie, Orie na Torę i z powrotem Usagi.

- Cóż…- podsunęła szatynka drwiąco- Wychodzi, że cały ambaras nie ma nic wspólnego z Tobą.

Teraz to Usagi spojrzała wzrokiem, od którego Orie powinna paść trupem na miejscu. Nie padła może dlatego,  że słońce zachodziło- w końcu jesień, ciepła, ale wciąż jesień i półmrok panował.

- Ma na pewno- rzekła z naciskiem  i się ramienia Tory, za sobą, chwyciła- Chcemy być razem.

Nieruchoma twarz, stanowcze słowa i pewny siebie ton głosu Usagi, Orie dosłownie ruszyły. Kobieta wstała, podbródek zadarła i prawie, że wykrzyczała:

- Nie bądź taka pewna tego ,,razem”. Zerwał zaręczyny czy nie, dla Ciebie czy nie to pamiętaj- jesteś tylko kolejną zabawką…

Orie wiedziała, już, że nie, ale nie mogła inaczej- złośliwe słowa same cisnęły się jej na usta.

- Może- wycedziła przez zęby Usagi- Ale jeśli to i tak nie Twoja sprawa.

Orie buzię, z zaskoczenia czy oburzenia, a pewnie jedno i drugie, szeroko otwarła. Zrobiła krok do tyłu i spojrzała na Torę, jakby mówiąc: ,,Hello, była dla mnie niemiła. Zareaguj jakoś”. Tora zamknął oczy, opuścił podbródek i głośno, w westchnieniu powietrze wypuścił.

- Chyba, muszę Ci to powiedzieć dosadnie, Orie…

A w międzyczasie dało się słyszeć: ,, To Zephyr, dwójka. Dwójka i czwórka…”

- Nie musisz…- skomentowała drżącym głosem, kiedy Tora powieki uniósł.

I wyszła, z bladą, zaciętą twarzą i przeszklonymi oczami. Stanęła jeszcze na chwilę, obróciła ciało, bo chciała coś Torze powiedzieć, ale wtedy on akurat zaczął całować Usagi. Usagi się nie spodziewała, miała szeroko otwarte oczęta, ale je szybko zamknęła i do torsu mężczyzny przyległa. Orie na to tylko pięści ścisnęła i już jej nie było.

A gonitwę wygrał Zephyr, czyli Usagi dwa spośród trzech zwycięskich koni wytypowała. Stwierdziła, że się napije po lampce wina za każdego konia osobno. Potem jednak rozochocona: smakiem, wygraną, opróżniła butelkę do końca. Nie była pijaczką- używała alkoholu bardzo umiarkowanie, teraz też nie była pijana. Mówiła jednak jak najęta, czuła się świetnie, wyrwana z przygnębienia i wspomnień- dwóch dręczących ją demonów. Tora zaś słuchał ją, raz po raz mieszając okrężnymi ruchami nadgarstka alkohol. Podobała mu się ogromnie, a teraz, gdy rumieńca dołożyło wino, stanowiła widok stokroć nęcący.

- Nie chcę, żebyś ją widywał. Jestem zazdrosna…- rzuciła niespodziewanie, na fali szczerości, pomna niebezpiecznych ,,wspólniczek” Usagi.

I wtedy Tora osłupiał. Oczy poszerzył, brwi uniósł, twarz jakby się mu wydłużyła. Popatrzyli prosto na siebie oboje, spojrzeniem długim, tym, które mówi wszystko. Na to ,,wszystko” Usagi jeszcze bardziej spłonęła. Nie czekając długo, Tora poderwał się, poderwał ją i za rękę do winy prowadził. Usagi chciała zbliżenia z Torą, naprawdę i wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że kiedy leżeli na łóżku i on jej szyję całował to szepnęła wyraźnie jedno krótkie słowo- ,,Di”.

niedziela, 14 czerwca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LVII


Dzień później Tora siedział w swoim gabinecie, czekając na Orie. Miał otwarty laptop, jedną ręką trzymał myszkę, a drugą wspierał podbródek. Niespodziewanie do pokoju wszedł Kanade i bez słowa położył mu dużą kopertę przed nosem. Tora w odpowiedzi uniósł wzrok spod ekranu komputera. Patrzył chwilę na Makiego milcząco, by zaraz spojrzenie ku rzeczonej kopercie opuścić. Chwycił ją, po królewsku się w fotelu rozsiadł i jakieś akta ze środka wyjął. Przeglądał je, a papier pod zmienianymi stronami szeleścił. W miarę tego brwi mu się obniżały, czoło marszczyło, twarz jakby napięła. Gdy skończył, dokumenty złożył i chwile jeszcze zamyślony siedział.

- Dziękuję Kanade- powiedział ostatecznie, suchym jak pieprz głosem.

Brunet się wahał, chcąc coś skomentować, ale zrezygnował, w delikatnym ukłonie. Był przyjacielem Tory, trochę jednak z racji służbowej podrzędności zdystansowanym. Nie mógł go ograniczać, mógł ewentualnie coś mu perswadować, ale przy perswadowaniu należało zachować jakiś racjonalizm. Na forsowanie małżeństwa było zbyt późno- po prostu, choćby się w błocie Tora miał kajać, łzy roniąc i prosząc o wybaczenie to przepadł. Tak więc normalnie jałowy komentarz Makiego mógł teraz, na rozdrażnionego zawartością koperty Torę, działać najmniej irytująco. Zresztą, co tu dużo mówić, akurat zadzwoniła sekretarka z anonsem o przyjściu panienki Orie, wszelkie i ewentualne dywagacje ucinając. Ruszył więc ku drzwiom, tam minął kobietę i wyszedł, zostawiając ją i Torę w gabinecie samych.

- Witaj, Tora- rzuciła, idąc energicznym krokiem szatynka.

Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jakoś tak asymetrycznie. Równocześnie wstał i przed nią, zapinając guzik marynarki, wyszedł. Spotkali się w połowie długości pomieszczenia, a Orie stanęła tak, by sobą do całej długości ciała Tory przylec. Lewą ręką chwyciła go za ramię i pocałowała blisko ust, wolno, przeciągle, znacząco. Gdy wreszcie odsunęła twarz to z odległości paru centymetrów spojrzała zalotnie, butnie, triumfalnie i niejeden by się pewnie pod takim spojrzeniem ugiął, ale Tora stał niewzruszony, śmiałym wzrokiem jej ripostując. Koniec końców dłoń na plecach szatynki położył i w stronę fotela ją zaprowadził. Orie usiadła, wężową kopertówkę na biurko rzuciła, w miejsce chwyconych właśnie papierów. Raptem jedną ze skrzyżowanych nóg się od ziemi odbiła tak, żeby obrotowe krzesło vis-a-vis stojącego wciąż Tory ułożyć. Zerknęła ku niemu, on patrzył na nią, wróciła do biurka, podpisała i znowu ku Torze fotel obróciła. Nie wstając, podała mu pismo, krańcowo zadowolona.

- Wyścig szczurów skończony, możemy odetchnąć i nacieszyć się sobą jako nowi wspólnicy- z satysfakcją zauważyła, gdy Tora po swojej stronie, aby podpisać przekazany dokument usiadł.

- Nie sądzę…- odparł, głowę jeszcze schyloną trzymając blondyn- Planuję odetchnąć prywatnie…

I wtedy, pierwszy raz od wejścia do gabinetu, a może i pierwszy raz tego dnia w ogóle uśmiech Orie-san zgasnął.

- Narzeczona przylatuje?- niby średnio zainteresowana, z błądzącym w bok wzrokiem spytała.

To, co zaraz usłyszała, jej humor i życie doszczętnie popsuło.

- Nope, zaręczyny zerwane…

Momentalnie twarz i ciało wyprostowała i zauważyła, że Tora patrzy na nią poważnym wzrokiem.

- Jak to?- wysyczała dziko, kompletnie rozchwiana- Przecież…

Przygryzła wargę, a paznokcie lewej ręki w fotel zatopiła. Jako nastolatka pokochała Torę od pierwszego wejrzenia. Przedstawiono go jej, spojrzała na niego i już wiedziała, że to miłość wieczna, do końca życia, a wręcz poza grób. Skoro poza grób to mogła poczekać. Dysponowała urodą, inteligencją wysokiej klasy. Tora nie okazywał jej szczególnych względów, ale nie okazywał ich po prostu nikomu. Miał narzeczoną – co z tego, ona narzeczonego tez miała. Małżeństwa polityczne wśród Japończyków to nie przeżytek. Ważne, że narzeczona Tory była najlepszym co się mogło dla Orie trafić, a mianowicie nie istniała szansa, by Tora się w Chiyo Sakurai zakochał. Ładna, bo ładna, ale nie ten charakter, czyli gwarancja braku zagrożenia. Małżeństwo politycznych się od tak nie zrywa. Tora sporo ryzykował, ojciec mógł go nawet wydziedziczyć…

- Jest ode mnie ładniejsza?- pytała, usilnie próbując zachować równowagę i przywołać uśmiech szatynka.

Potwierdzenie było, jak silny policzek, i drugi- na ,,jest ode mnie inteligentniejsza?”, i trzeci- na ,,jest ode mnie bardziej interesująca?”.

- Phy…- z bezgranicznym żalem ostatecznie prychnęła.

Raptem jakaś myśl jej błysnęła, utrwaliła się i zamieniała w decyzję na przestrzeni kilku, kilkudziesięciu sekund.

- Przyprowadź ją na wyścigi- mówiła, chwytając torebkę Orie- Wiem, że będziesz, zawsze jesteś. Ocenię czy mówisz prawdę.

Następnie podniosła się, puściła mu oczko i wyszła. Tora zaś wzrokiem do akt z koperty od Makiego wrócił. Patrząc na nie jak zahipnotyzowany podniósł słuchawkę i wybrał numer Usagi.

- Kochanie, byłaś kiedyś na wyścigach konnych?

czwartek, 4 czerwca 2015


BIAŁA RÓŻA

Rozdział LVI


Na dramatyczny apel Usagi ,,zabierz mnie stąd jak najdalej” Tora odpowiedział wzięciem jej tam, gdzie sam miał niebawem lecieć- do Londynu. W Londynie się uczył, wychowywał, pracował, mieszkał. Miał domek, ba- dwór, na peryferiach. Piękny, otoczony ogrodem, z wijącą się spod bramy wjazdowej aleją. Gałęzie ciasno posadzonych wzdłuż deptaku drzew splatały się najpierw, potem przerzedzały, aż w końcu zastępowała je zbita masa jaskrawego koloru kwiatów. Azalie i rododendrony, wyraźnie niższe od przyległych drzew, tworzyły i tak wysokie, jak na krzewy ściany. Ukazując róż, czerwień, fiolet, były kontrastem dla ciemnej gęstwiny lasu. Tak więc cisza, spokój, ogólnie pięknie i do tej oazy zabrał Usagi Tora. Naturalistyczne uroki miejsca jakoś szczególnie na nią nie działały, luksus- owszem, ale to inna para kaloszy. Nie była typem, któremu środowisko dech w piersiach zapiera. Niemniej szczerze, obiektywnie, bez bicia musiała przyznać, iż jest tutaj pięknie, może i nawet kojąco, ale sam Tora bardziej kojąco na Usagi działał. Kiedy Diamond zadzwonił powiedzieć jej o wynikach testu, była tak ogłuszona, że w swoim myśleniu również jednokierunkowa- ,,stąd jak najdalej”, nieważne gdzie, byleby to ,,jak najdalej”. Później, gdy pierwszy szok minął, przyszło gwałtowne olśnienie. Była w paszczy lwa- Londynie i zwaliła się na głowę obcemu facetowi. No, może już nie obcemu, ale w dalszym ciągu zbyt słabo jak do takich numerów znanemu. Miała co prawda wrażenie typu ,,jakbyśmy się znali od dawna”, niemniej wrażenie pozostawało wrażeniem. Znali się od niedawna- to był fakt, tak samo jak i to, że nie miała przy sobie pieniędzy, rzeczy- generalnie materiałów do życia, rodziny, znajomych. Tych ostatnich nawet nie zawiadomiła. Dlatego, kiedy nerwy trochę uspokoiła to  dzwoniła na telefon domowy w Tokio. Odebrał Diamond, a uczucie gorąca się po jej wnętrzu niczym ciepła woda rozlało. Nigdy wcześniej, przed tą całą sprawą z Ann i Mamoru, nie przypuszczała, że odpuszczenie sobie Diamonda może być aż tak trudne. Było trudne, było koszmarem, męką, piekielną torturą  i nawet silna z natury Usagi zaczynała powoli odpadać. I rozgoryczyłaby się nóż widelec totalnie, gdyby nie Tora. Łagodził brak Di, był drugim Di, ku jej przerażeniu. Do tego pomagał, zresztą wysłał, tzn. zlecił wysłać, kopertę i podjąć dla niej pieniądze z Bóg wie kąd. Kiedy powiedziała, że zna się na praktycznej stronie ekonomii to zaczął przychodzić z dokumentami, oferując póki co doradczo- asystencką pracę, bez konieczności przebywania w firmie. Potrafił Usagi wstrząsnąć, nie użalał się nad nią, nie mówił, że będzie dobrze, nie drążył i o nic absolutnie nie pytał. Wiedziała ile trudu zadaje sobie, by czasami w ciągu dnia  opuścić firmę. Twierdził, ze nie ma problemu, ale Usagi gazety przeglądała, dokumenty czytała, presję wydzwaniających telefonów czuła. Czuła też wyrzuty sumienia, bo jak mogła być tak samolubna, żeby wysyłać Torze sygnały- a wysyłała, ku poczuciu ogromnemu wstydu wobec miłości do Di wysyłała- rumieniła się, drżała, patrzyła zachłannie. Gdy ją dotykał płonęła, miała wypieki na twarzy, a w głowie cenzuralne myśli. To najpierw, bo potem jakieś zrozumienie sytuacji  łapała i się z objęć jasnowłosego wyrywała. Widziała, że mu takie zachowanie jest nie w smak. Sam Tora nic jednak nie mówił. Tylko się w jego oczach tajemniczy, nieodgadniony wyraz pojawiał, wyraz, który sprawiał, że Usagi gnębiło poczucie popełnienia nietaktu. Mimowolnie zaczynała żałować odtrącenia, ze względu na władczość spojrzenia, ale i pewną seksowność. Musiała się więc wyprowadzić. I się wyprowadziła, do pokoju, który wcześniej zajmowała pod nazwiskiem Tory. Postanowiła bowiem zostać w Londynie. Długo to rozważała i ostatecznie stwierdziła: ,,zamieszkam póki co tutaj”. Najciemniej pod latarnią, towarzysko się udzielać nie planowała, a Diamond w tej części miasta zwyczajnie nie bywał. Plus kwestią dni pozostawało to, aby na stałe opuścił Londyn. Chociaż teraz, gdy ta pirania jest w ciąży z dzieckiem, którego Usagi mu przez parę lat dać nie chciała…

Usagi  zacisnęła powieki i mocno splotła leżące na kolanach ręce.

- To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę…- jak mantrę, powtarzała.

Raptem otwarła oczy i zobaczyła swój pokój hotelowy Sandown Park w Esher i złożone na kupionych przez Torę spodniach dłonie.

- To się dzieje naprawdę…- cicho pisnęła, znów czując podpływającą jej do gardła rozpacz.

A jeśli rozpacz ją chwyci to będzie dusić do utraty tchu i wtedy się już nie podniesie. Musi, dlatego właśnie musi tu zostać. Tu jest Tora, dzięki Torze się dalej uśmiecha. On odgania jej wszystkie demony, bez niego dryfowałaby jak statek bez steru. Niby powinna się od niego odciąć. Skoro chciała zacząć nowe życie to bez mężczyzny, który jej męża przypomina, ale- właśnie, ale nie mogła. To było zbyt wiele. Żyć bez Ikuko, Rei, Berthier, Rubeusa i reszty- by potrafiła, ale dzięki temu, że mogłaby sobie coś z Di zostawić. Potrzebowała Tory, psychicznie i fizycznie. Jego obecność dawała bowiem mentalny spokój. Dawała również cielesny niepokój. Rozpalał ją, jednym dotknięciem- zupełnie jak Diamond. Przez to pożądanie czuła, że zdradza siebie, Diamonda i Torę. Była jeszcze narzeczona Tory. Tora wspomniał o niej raz, nigdy więcej, a Usagi nie podgadywała. Czemu?

Blondynka głośno przełknęła ślinę. Znała siebie i wstyd jej było, ale prawdę mówiąc to narzeczona Tory ją jak stonkę wykopki obchodziła. Cierpi czy nie, Usagi nie interesowało. Ona sama, Usagi, cierpi i cierpiałaby jeszcze bardziej bez Tory i dlatego bardziej Torę potrzebowała. Pewnie wygląda to jakby go wykorzystywała, pewnie naprawdę go wykorzystuje, ale Diamonda też wykorzystywała. Skończyło się fatalnie i zdecydowanie nie chciała powtórki z Torą.

Dalsze rozmyślania przejmowały ją dreszczem, wprowadzały nastrój melancholii. Kiedy postawiła sobie wreszcie ostateczne pytanie, ktoś zapukał do drzwi. Poderwała się z fotela  i szybko długość pomieszczenia przeszła. Gdy zobaczyła Torę, odruchowo i bezmyślnie, pewnie w obliczu efektu rozważań go pocałowała, lekko i naturalnie. Nie czuła zakłopotania, przeciwnie, jakby coś się nagle dużo prostsze stało. Patrzyli na siebie w milczeniu, żarliwie. Mimo to Usagi krok do tylu zrobiła. Tora ją jednak gwałtownie schwycił, przyciągnął i zaczął namiętnie całować, a ona mu ręce wokół szyi oplotła.

Usagi pogodziła się z wydarzeniami. Chciała zacząć nowe, no, prawie nowe życie, tworząc najpierw jego silny fundament. Dla niej samej było to jednak zbyt ciężkie.

- Tak, spotkam się z nią jutro…- powiedział chwilę później do telefonu Tora, zbywając przeszkadzającego mu rozmówce.

Translate