TE OCZY
Niebo rozciął potężny zygzak błyskawicy- oślepiająca jasność wypełniła zamek. Siedział na gałęzi drzewa przed pałacem, czekał. Obserwował ją, a burza szalała. Nowa fala deszczu gruchnęła akurat w murowany taras pałacu, gdzie stała. Stała jednak dalej, zaciskając palce wokół poręczy ażurowej barierki z piaskowca. Już dawno przemokła, mundurek strażniczki królewskiej oklapł. Ubranie kleiło się do ciała, skutecznie każde jego załamanie oblepiając. Kobieta wyglądała na rozbitą, bez nadziei, otępiałą. Z jednej strony była tak zdołowana, że niepodobna do Inner Senshi, zwyczajowo twardych. Miała jednak energię osoby niestrudzonej długą i ciężką drogą. To była druga strona- desperacko gromadzona, jakby ze wszystkich błysków i grzmotów siła, siła niepodobna do Inner Senshi, siła Księżniczki. I te oczy… Uważał, że wyglądała pięknie. Mokra jak szczur, rozżalona, nieobliczalna, ale piękna. Mógłby tak patrzeć na nią ciągle, aż do skończenia świata- jego stormy lady.
- Nephrite- głos przeciął
powietrze jak stal, trafiając go z dokładnością.
Ciemność wydawała się chwiać,
kiedy kolejna błyskawica rozdarła niebo.
- Już czas…- dodał oświetlony
krótkim przebłyskiem jasności mężczyzna.
Nephrite zeskoczył z drzewa. Wykazał
się przy tym dużo większą gracją, niż ta, o którą można by go podejrzewać. Niebieskie
oczy generała błyszczały na tle ciemnego uniformu i nocnego nieba. Wykrzywił
usta w grymasie, potem głęboko westchnął i schylił się, żeby sięgnąć swojego
miecza. Trzeba było ruszać, Beryl wzywała. Nim odszedł to jeszcze raz popatrzył
za siebie, na Jupiter, w te oczy- bezlitosne i łagodne, wściekłe i wybaczające,
zmysłowe i dzikie równocześnie. Przez te oczy nie mógł się skupić, walcząc, bo
stale je widział. Miał omamy do tego stopnia, że kiedy Jupiter zobaczył
naprawdę, nie wiedział czy to już jawa czy wciąż tylko sen. Ale nie jawa, rzeczywistość- krew była na jego
rękach, krew była na jej rękach, jego krew. Drżała, nie płakała, ciągle się
powstrzymywała, ale on i tak widział łzy na jej policzkach. To te oczy…
wszystko wyrażały- ból, cierpienie, troskę, wściekłość, przebaczenie,
rozczarowanie. Błagały go, żeby jej nie opuszczał, trzymał ją i tu został, jak
gdyby krzycząc ,,do diabła ze wszystkimi i wszystkim wokoło!” Było tam, w jej
oczach, głębokie uczucie- uczucie do niego. Ale jakie uczucie? Miłość… albo
nienawiść. Śmieszne, przecież to dwa różne słowa. A jednak nie wiedział i, o
złośliwy losie, sam czuł coś podobnego. Nie miał więc pojęcia co czuje ona
i co czuje sam. Cokolwiek to było, źle wróżyło i powinien spłonąć za swoje
emocje na popiół- i spłonie. Nigdy nie płakał, ale teraz miał ochotę. Jeszcze
by przy tym krzyczał, wściekał się i miotał, biegnąc do tych jej oczu. Co za
głupie, ryzykowne i opętańcze uczucie nim próbowało zawładnąć. Chyba zwariował,
tak, musiał zwariować, bo to wszystko stanowiło istne szaleństwo. W każdym
razie już koniec, umierali, a jeśli się kiedyś spotkają znowu, zabije ją szybko.
Dzięki temu nie zdąży mu w głowie pomieszać. Zaraz… Czy nie miał dzisiaj tak właśnie
zrobić? Nieważne, pozbędzie się jej i tego uczucia. Gdyby tylko wiedział, co to
uczucie oznacza i gdyby wiedział, kim ta Inner Senshi dla niego była…
Burza osiągnęła swoje apogeum.
Wiatr chłostał, smagał bez ograniczeń, a deszcz bębnił głośno o bruk. Drzewa
huśtały się z bezmyślnym entuzjazmem do symfonii grzmotów i błysków. Masato
Sajouin usiłował przebić wzrokiem kurtynę rzęsistego deszczu. Bez niego i tak było
ciemno na ulicy, ale ostatecznie mężczyźnie udało się znaleźć jakąś kawiarnię. Z
trudem zamknął parasol, strząsnął nagromadzoną wodę, chwycił klamkę i wszedł do
środka. W progu uderzył go zapach świeżo mielonej kawy, przyjemny dla ciała i
ducha. Zachęcony silnym aromatem i widokiem zza okna, usiadł. Siedząc,
zaczął pomieszczenie wzrokiem świdrować. Jako agent nieruchomości lubił oglądać
wnętrza, nawet wnętrza małych kawiarni. Automatycznie oceniał, porównywał, kategoryzował-
ot takie zboczenie zawodowe. A wnętrze było typowo japońskie, minimalistyczne,
bez zbędnych dekoracji. Stół i krzesła prezentowały się nowocześnie, ale talerze
i kubki, w kwiaty, sprawiały wrażenie antykwarycznych. Nad wejściem wisiała
kamea z reliefem bogini góry Fudżi. Pośrodku sali stał zaś posążek Buddy. Ogólnie
to ziemiste kolory dominowały, współgrając bezbłędnie z bielą ścian i
nielicznych kanap. Całość oświetlały jedynie lampy, zawieszone po bokach, we wnękach.
Masato Sajouin oglądał tą całość wnikliwie. Innymi słowy oglądał wnikliwie
wszystko i siłą rzeczy, w końcu zauważył siedzącą samotnie przy stoliku
dziewczynę. Była wysoka, ładna, miała brązowe włosy i nosiła szkolny mundurek z
beżową spódniczką. Chyba zmokła, bo ubranie się jej trochę lepiło, ale, co
bardziej ciekawe, wyglądała na wściekłą. Trzęsła się, ale nie płakała. I te
oczy… Gapił się na nią jak ciele w malowane wrota. On, otoczony bez przerwy pięknymi,
dojrzałymi, wyrachowanymi kobietami gapił się na zwykłą nastolatkę i jeszcze był
nią kompletnie zauroczony.
- Śmieszne…- prychnął do siebie,
wzrok w bok ściągając.
- Mogę się dosiąść?- zapytał więc chwilę pójźniej szatynki Masato.
THE END