BIAŁA RÓŻA
Rozdział LV
- Nie możesz pozwolić się szantażować!- mówił Rubeus, gdy z Diamondem
wchodził do wnętrza swojego mieszkania.
Białowłosy zatrzymał się, odwrócił i popatrzył na Rubeusa, ciągle jakby
intensywnie zamyślony. Raptem ściągnął z niego wzrok i bez słowa przeszedł do
drugiego pokoju. Był rozdrażniony, opanowywał to rozdrażnienie już dawno. Niemniej
jednak dało się je zauważyć. Diamond bowiem nie wyciszył wciąż emocji po
spotkaniu Ann, Ignacio i Fiore. Zresztą sprawa była zbyt ważna, by móc
kamiennym spokojem emanować. Tyle dobrze, że się, jak zwierze w klatce nie
miotał, a usiadł grzecznie, powoli na skórzanym fotelu. Rubeus zaś w tym czasie
stał dalej, przy drzwiach wejściowych swojego mieszkania.
- No więc?- zagaił domagającym się komentarza tonem ognistowłosy.
- No więc co?- usłyszał z oddali niski głos Diamonda mężczyzna.
Opuścił ręce na biodra, głowę w bok odchylił i wargę u dołu przygryzł. Gwałtownie się zerwał i żywo ku Diamondowi ruszył.
- Tylko mi nie mów, że się poddajesz…- powiedział, zajmując miejsce vis-a-vis
jasnowłosego Rubeus- Wynajmij detektywa, zawiadom Interpol… No, może Interpol
nie, bo Interpol jest bardziej od przestępstw. Chociaż kto wie, co Usagi
zrobiła, kiedy o dziecku się dowiedziała… Sprawdź szpitale, więzienia…
Mówił przy tym tak ekspresywnie, że siedzący, ze splecionymi jak do modlitwy
dłońmi i schyloną ku podłodze głową, Diamond podbródek uniósł. Uniósł też jedną
brew i kącik ust w mimowolnym rozbawieniu i poważnie dodał:
- ,,Rozwieś plakaty"…
Kiedy to wtrącił Rubeus zamarł, przestał mówić i gestykulować. Pełny
tępej zgrozy wzrok powoli ustępował, tak jak i podszywająca werwę
ognistowłosego niepewność, błagalność, powątpiewanie.
- Szpitale sprawdzałem. Więzień istotnie nie, ale może to dobry pomysł- kontynuował
Diamond, już wyraźniej się uśmiechając.
Rubeus odetchnął lekko i wyciągnął rękę, żeby Diamonda po ramieniu
poklepać. Następnie złożył przed sobą dłonie, plecy nieznacznie ugiął i
spojrzał pytająco, wyczekując konkretnego odniesienia do problematycznej
kwestii. I tym razem to Diamond przewrócił oczyma.
- No jasne, że się nie dam szantażować- odparł ręce za głowę przenosząc i
ciało na oparciu fotela wspierając- Co Ty w ogóle świrujesz, nie znasz mnie czy
co?
Rubeus znał go, niby bardzo dobrze, ale teraz, w takiej sytuacji, wobec
tego wszystkiego… No i dziecko, Diamond zawsze chciał mieć dziecko, a Usagi… Bądź
co bądź teraz, w spojrzeniu Rubeusa pojawiła się całkowita pewność i ostateczna,
nieopisana ulga.
- Umysł mi się zmącił- skomentował wreszcie i sam się wygodnie na tylnej części
kanapy oparł.
Siedzieli tak chwilę przed sobą w milczeniu, a twarze obojga znów skrajnej
powagi nabrały.
- Jak to załatwisz?- zapytał, świdrując wzrokiem sufit Rubeus.
Diamond również świdrował sufit, tyle że z fotela naprzeciw.
- Ignacio jest osobnikiem gwałtownym i mściwym- mówił jasnowłosy, a
Rubeus głową mu przytakiwał- Jest też osobnikiem majętnym i wpływowym. Ludzie,
jak on mają wrogów…
Diamond umilkł, a jego twarz wyrazu stanowczości nabrała- był zdecydowany
zagrać z Ann o swoje małżeństwo.
Ann jednak uważała, że gra już skończona. Zostało tylko przesunąć pionek
na właściwe pole. Tak więc pełna triumfu, w oknie swojego pokoju, przy
zgaszonym świetle i papierosie siedziała, snując rozważania. Jako mała
dziewczynka odkryła, że dorośli biorą stronę tego dziecka, które z natury jest
bardziej spokojne. Jako starsza dziewczynka odkryła, że dorośli robią tak też w
stosunku do siebie samych, a jako nastoletnia pannica była już absolutnym
mistrzem roli słodkiej, niewinnej i poszkodowanej. Grała swoją rolę od tak
dawna i tak dobrze, że nikt by nawet nie pomyślał, że Ann Reiter może być inna,
niż słodka, niewinna i poszkodowana. Dla niej samej z kolei bycie słodką,
niewinną i poszkodowaną stało się drugim powietrzem. Nie potrafiła żyć bez
bycia traktowaną, jak słodka, niewinna i poszkodowana. Wymagała bezwzględnego wsparcia
dla wszystkiego co robi, myśli, chce, potrzebuje. Zawsze sprzyjały jej
okoliczności i nigdy nie uczyła się na błędach, bo nawet jeśli jakiś wychodził
to niespodziewanie zaczynał stanowić atut, narzędzie, kartę przetargową. Otóż np.
ciąża. Zaszła w ciążę, ojciec dziecka zakochany po uszy- Gerald Walker, niby
dziedzic ogromnej fortuny, szlachcic. Dziadek na wykończeniu, ojciec
niestabilny psychicznie, więc Gerald prędzej prędzej, niż później wszystko
zgarnie, o ile- właśnie, o ile sam dożyje, bo chorowity był niesamowicie. Ann
nie chciała takiego mężczyzny, chciała kogoś innego i wtedy pojawił się Diamond,
jak grom z jasnego nieba, niczym ucieleśnienie niezrealizowanego do tej pory marzenia,
a że Ann swoje marzenia realizowała ze strasznie egoistyczną bezwzględnością to
szybko zdecydowała pozbyć się głównej przeszkody- żony.
,,Żeby tylko mu ten wcześniejszy poród wmówić…”- myślała kobieta.
Zaciągła się jeszcze raz, rzuciła
papierosa na parapet, przydeptała go i obcasem zgarnęła.
,,W razie czego będziemy już po
ślubie. Wuj nie pozwoli mu wziąźć ze mną rozwód… A potem? Potem się zakocha. Przecież jestem taka urocza...”